Zwieszam głos, wstrzymuję oddech, czuję narastający ucisk w klatce piersiowej. Przymykam powieki i wypuszczam powietrze nosem próbując się uspokoić. Tym razem wygrywam. Nie wybucham, zagryzam wargi, biorę głębszy oddech. Tak łatwo ulegam emocjom, często tego żałując. Nie mogę być więźniem własnych słabości. Wykonuję więc cholernie trudną pracę nad sobą. Ta plama na bieżniku - zapiorę w dwie minuty i po sprawie, a Jej oczy zapłakane błyszczeć będą długo, dźwięk mojego krzyku w pamięci odtworzy jeszcze razy kilka, ze strachem podnosząc łyżkę, z trudnością kontrolując drżenie rąk. Nie takie wspomnienia chcę w Niej budować. Kolejny cichy dzień, kiedy serce aż wyrywa się by podejść , przytulić, zadzwonić w ciągu dnia zapytać "Jak Ci mija dzień Kochanie". Tym czasem od ścian odbija się echo kłótni o nic. A za język nie zdążyłam się ugryźć. Głupio brnę w zaparte i potęguję swój gniew. Dzień taki ciężki i nie ma z kim podzielić się wiadomościami z przedszkola. Kawa oddzielnie wypita, nie smakowała mi zupełnie. Odpuszczam. Przepraszam. A gdy mnie obejmuje to jakby ciężki łańcuch z serca zdjął. Przepraszam i cieszę się, że mogę to zrobić. Nie jest za późno i tego się trzymam. Bo nie będę pamiętała dlaczego uparcie przeprosić nie chciałam, kiedy będzie za późno. A wtedy każda sekunda cichych dni tęsknotą i żalem ciążyć będzie. Tych sekund niewiele, ale wystarczająco, by wziąć głęboki oddech i wstrzymać się. Bo ten krzyk i kłótnie nie pomagają mi wcale. Nie jest lżej, bo nie potrafię potem pełnego oddechu wziąć.
"Mamuś kocham Cię."
Odwracam się, patrzą na mnie oczy błyszczące.
Moje spełnione marzenie na wyciągnięcie ręki.
Mam tych, dla których warto dbać o każdy dobry dzień. I wysilić się na uśmiech, kiedy wcale lekko nie jest. Tak naprawdę niczego mi w życiu nie brakuje. Pozostaje mi tylko wewnętrzna walka z własnymi humorami.