poniedziałek, 29 kwietnia 2013

Luz blus, działka i piaskownica

DSC_0007Są miejsca, jest czas, gdzie żaden dress code ani savoir vivre nie obowiązuje. Wręcz przeciwnie. To swego rodzaju chwile beztroskie, bo ja się nie denerwuję, a Agata może spokojnie się bawić bez zasłyszanych z boku "uważaj, nie wolno, nie ruszaj tego..." Piknik, grill, letnie wycieczki, plażowanie, plac zabaw - lato, czas start!


Latem często odpuszczam. Nie denerwują mnie tony piasku we włosach, umazana lodem buzia, czy zimne ręce od letniej wody. Pory posiłków są różne, pora spania późna. Kilkugodzinne pobyty na świeżym powietrzu, miliony nowych przygód, zupełnie nowe smaki i kolory. Wiosna i lato to dla dzieci istny raj. Nie chcę tego psuć...


Gdy do tego dojdą spotkania z rodziną czy przyjaciółmi, wtedy przygoda jest jeszcze ciekawsza. Przybywa towarzyszy do zabawy, osób zainteresowanych wygłupami, rodzice zajęci rozmową nie zawsze reagują na każde psoty, czas jakby stoi w miejscu.


I żadne zmiany pogody nie psują zabawy. Radocha jest gdy świeci słońce i gdy pada deszcz. Wszak w piaskownicy po deszczu zabawa najlepsza!


DSC_0018 DSC_0023 DSC_0035 DSC_0038 DSC_0041 DSC_0060 DSC_0077 DSC_0079 DSC_0081 DSC_0087 DSC_0098 DSC_0100 DSC_0132 DSC_0137 DSC_0147 DSC_0148 DSC_0169

piątek, 26 kwietnia 2013

Modlitwa

DSC_0775 - KopiaModlitwa w życiu ważna jest. W cokolwiek byśmy wierzyli. Warto mieć nad sobą to COŚ, do którego z wiarą odnosić się będziemy i prośby swe zanosić. W dzisiejszym świecie tak różnym, dziwnym, próżnym i niepewnym to COŚ zdaje się być czasem jedynym szczerym i zaufanym odbiorcą naszych myśli, pragnień, zwierzeń. I chodź każdy inną swoją wiarę ma, to z tolerancją podchodzę do tego, bo sama nie raz wiarę w to COŚ stawiam na ostrzu noża. Moim powiernikiem własnej spowiedzi jest Bóg. Dalsza historia Pisma Świętego jest dla mnie dyskusyjna, niemniej niż polityka, tolerancja homoseksualizmu czy wychowywanie dzieci. Jednak niestety instytucja kościoła jest dla mnie czymś, co często odcina nici więzi między mną a moim Bogiem. Pozostaję wtedy wierna prywatnym spowiedziom i chowam się w kąt zakrywając swoim ciałem pozostałość zakorzenionej wiary.


Przyszedł czas, by córkę moją nauczyć, że nasze istnienie nie bierze się znikąd. Skoro ja wierzę i Ona ochrzczona została to należy dalej pomóc iść tą drogą. I powoli wdrążam ją w słowa Bóg, Bozia, Boziulka (by łatwiej i przyjemniej w głowę wchodziło), Aniołki, Niebo, do Nieba... I prób kilka już było, by nauczyć podstawowej modlitwy "Aniele Boży", ale ta się broni rękami i nogami, by ani słowa nie wymówić w tej kwestii i ręce sztywne jak kołki, gdy znak krzyża chcę uczyć. Gdy obok Kościoła przejeżdżamy, lub gdy wesele nasze po raz setny ogląda i w kadrze wieża kościoła, to Ona uparcie twierdzi, że to zamek. I przyznam szczerze, że ostatni raz w kościele byliśmy, gdy święconkę rok temu nieśliśmy. Tylko dwadzieścia minut obrządku parafialnego, a Ona i tak już do domu chciała wracać. Stwierdziliśmy więc, że za wcześnie i nie będziemy się na siłę uszczęśliwiać, by potem nerwowo uciszać niewinne dziecię, gdy ksiądz kazanie będzie prawił. Za miesiąc przyjdzie ten kolejny czas próby wytrzymałości na Mszy Świętej. Gdy ja obowiązek chrzestnej będę spełniać, córka moja jako już bardziej rozumujący człowiek, będzie zapoznawała się z rolą tego tajemniczego zamku.


Jednak nie będę jej uczyć, że koniecznie na mszę musi iść, bo to jak pisałam kwestia sporna w mojej duszy, ale nauczę ją wiary i modlitwy. Modlitwy niekoniecznie wyuczonej z wierszyka, bo może ona w ładne słowa ujęta jest i człowiek krócej swoich podstawowych potrzeb do Boga wyrazić by nie umiał, a chcę, by mogła modlitwę czuć. Chcę by jej modlitwa szła z serca, z potrzeby, z nadziei.


Ja o modlitwie nie rzadko zapominam. Najczęściej prośby swe kieruję wtedy, kiedy czegoś potrzebuję. Phi, samolubne i puste prawda? Ale nie zawsze. Są dni, kiedy doceniam to co mam i dziękuję z całego serca Bogu za ofiarność. Tak jak ostatnio, kiedy po szale wiosennych zakupów poszliśmy na lody i nieco rozżalona, że jeszcze tyle by się chciało, a portfel już pusty zobaczyłam czterech mężczyzn zajadających się frytkami i hamburgerami. Po wstępnych badaniach rozeznałam się, że to ojciec i trzech synów w wieku nastu do dwudziestu kilku lat. Jeden z nich najprawdopodobniej z zespołem porażenia mózgowego. I nagle serce zakuło, oczy same latać zaczęły nie wiedząc gdzie się podziać, bo to przecież gapić się nie wypada, głupio i niezręcznie. Chodź oni pewnie już przyzwyczajeni, że nietypowy wygląd i zachowanie chłopaka przyciąga wzrok ciekawskich. A ja po prostu lubię się przyglądać ludziom. I mimo, że chciałam oczy moje skierować w inne strony, to i tak wędrowały ku niemu. A on taki szczęśliwy, beztroski, nieświadom swojej inności. I zajadał te frytki z przejęciem takim, radością i fascynacją, aż mi się do siebie samej gęba uśmiechała. I w tym samym kadrze moje dziecko - zdrowe, na swój wiek rozwinięte nawet bardziej niż powinno, równie szczęśliwe z tych frytek i loda jak on, chłopiec chory. I my rodzice. Tata chłopca, mój mąż i ja. Czy tak samo szczęśliwi? Przyglądając się ojcu chłopca mogę stwierdzić, że tak. Tak samo.


Na drugi dzień na plac zabaw wbiegł chłopiec. Lat około ośmiu. Bez włosów. Gdzie nie gdzie tylko kępka ostatnich wystawała. Radosny, czerpiący z życia ile wlezie. Zachowujący się normalnie, podczas, gdy nowi obserwatorzy (jak ja) zaczynają nieświadomie rozprawiać nad jego zdrowiem i życiem, nie raz zachowując się nienormalnie.


Przyglądając się obu chłopcom na przemian córce mojej, w głowie dudniła modlitwa. Podziękowanie. Że ta moja biała, pierzasta, krzykliwa Agacina zdrowa jest. Bo czymże są te jej choroby grypowe, zapalenia tchawicy, oskrzeli, katar czy temperatura podwyższona do 38st. zawsze szumnie nazywana gorączką? Czymże zdarte kolano, czy draśnięcie na policzku? Ważne, że po szpitalach jeździć nie musimy, chemii przyjmować, karmić przez słomkę kilkadziesiąt lat, podmywać, miejsca  dla inwalidów na parkingu zajmować, drżeć z każdym dniem, każdą godziną, zastanawiając się, kiedy przyjdzie pora położyć na zawsze?


I gdy przypominam sobie o tym, wtedy rozlane mleko z kubka nie złości jak zawsze, pomalowane ręce mazakami nie denerwują. Wścieklizna nie łapie, gdy kolejny raz przy stole marudzi i jeść nie chce. A każdy uśmiech, słowo, taniec, gest uszczęśliwia ponad wszystko. I każda minuta doceniona i uścisk ręki szybki, by dłoń z dłoni nie wyśliznęła się.


W obu sytuacjach odruchowo przytuliłam Agatę, całując w główkę, jakby tym pocałunkiem kokon ochronny tworząc.


Panie Boże pozwól w zdrowiu do późnej starości dożyć. Dzieciom moim prostą ścieżkę wyłóż, bez zbędnych dziur i zakrętów. Otocz dobrymi ludźmi, by nikt krzywdy nie zrobił. By szczęśliwe były, z nami na starość udręki nie miały, a mogły się własnymi rodzinami godnie zająć. By chleba nie zabrakło i marzenia się spełniły. Byśmy zawsze z podróży szczęśliwie wracali. Byśmy razem z mężem godnie się starzeli i jak najdłużej przy sobie zasypiać mogli. Byśmy to my pierwsi odeszli, a nie dzieci nasze. Pozwól Boże, byśmy mogli modlić się o zdrowie dzieci kilku, chodź i za to jedno szczerze Ci dziękujemy.


DSC_0778 DSC_0736 DSC_0748 DSC_0742 DSC_0704 DSC_0649 DSC_0653 DSC_0659

piątek, 19 kwietnia 2013

No to się pochwalę :)

Łazienka part two, tym razem jednak w lepszej odsłonie ;)
Ogólnie idzie nam powoli do przodu. Tak, bardzo powoli. No cóż, żeby zrobić szybki remont należałoby wziąć miesiąc urlopu i od rana do nocy zająć się tylko tym. A tu d...a . Obowiązków jest mnóstwo, dzień ma swoje przywileje, których ominąć ni jak nie idzie, dziecko odstawić na półkę nie można, by poczekało, praca do krzesła przywiązuje. Żal mi tego mojego Lubego, bo On ostatnio na trzy etaty robi. Biedak niewyspany chodzi, skurcze w rękach już go łapią, a tu każdy od niego wymaga szybko, najlepiej na już, a lekkiej pracy nie wykonuje. Praca, remont łazienki u siostry, remont w domu. I może u nas dało by się co nie co odłożyć, ale przyszedł czas na biuro dla mnie, a z tym też należałoby się pospieszyć. I tak biedak haruje całymi dniami. Planuję dać mu w weekend jak najwięcej spokoju. Ta cała wyprowadzka wychodzi nam już bokiem.
Dobrze, że przynajmniej ciepło się zrobiło. Na odstresowanie chodzę z Agatką na spacery po przedszkolu. Trochę ganiania po podwórku za tym Czortem to dla mnie jedyny moment na kontakt z przyrodą. Gdyby nie Ona, to pewnie siedziałabym non stop w mieszkaniu dłubiąc tam i ówdzie, nosa nie wyściubiając.
Z każdym dniem jednak jest coraz lepiej, więc coraz szerszy uśmiech na twarzy się pojawia. Muszę wszystko skończyć do majówki, bo tę chcę spędzić na totalnym odpoczynku, skupić się na rodzinie, wykorzystać wspólny czas na maksa.
Jeszcze jedna pozytywna rzecz mnie spotkała :P Schudłam dwa kilo! He he :D dla mnie to szok, bo się wcale nie odchudzałam, ale chyba brak czasu na porządny posiłek i ciągły ruch robią swoje. Oby tak dalej (jednak jest kolejna pozytywna cecha tego bajzlu ;). Wykorzystując moją poprawioną wagę, postanowiłam rozpocząć moje coroczne letnie witaminowanie dla całej rodzinki. Lato to najlepsza pora na dożywienie swojego organizmu w witaminy.

No to przedstawiam moje wyczyny i moje mini biuro w budowie: :)


Jak ma się małe dzieci w domu, to kącik z zabawkami w łazience jest obowiązkowy! ;) U nas piraci się zadomowili, niektórzy nocują w niebieskim pudełku, pozostali pilnują porządku na zewnątrz :)


Podczas robienia zdjęć Agatka postanowiła poukładać po swojemu ;)

Uwielbiam kwiaty w łazience. Musiałam ją tu przytarmosić. Trochę zmizerniała po przeprowadzce.

Najwięcej dodatków miałam w kolorze czarnym i białym, więc dopasowałam je do płytek. Niedługo planuję dodać jeszcze kolor malinowy.




sobota, 13 kwietnia 2013

Jestem!

Po miesiącu nieobecności wracam. Wracam z nowiną. Zmieniliśmy miejsce zamieszkania. Nigdy nie spodziewałabym się, że zamieszkam w miejscu, o którym zawsze mówiłam: Nigdy! Wszędzie, ale nie tu!
Decyzja dojrzewała we mnie długo. Dwa miesiące temu została podjęta, ale nie wspominałam nic, bo cały czas się wahałam i bałam. Jednak chęć życia razem całą rodziną była największa. Nie radziłam sobie mieszkając sama z Agatką w tym wielkim pustym domu na obrzeżach miasta. Nie chciałam żyć sama. Musiałam pełnić rolę matki i ojca, przejąć obowiązki mężczyzny, kiedy takie przychodziły. Przez trzy tygodnie same, tylko we dwie. Wieczorami w strachu, w dzień zarobione, w weekendy stęsknione.
Tak więc decyzja padła. Pakujemy się, nic nas tu nie trzyma. Pracę kontynuuję w tej samej firmie, tyle że zdalnie, żłobek i tak w sierpniu musielibyśmy zmienić na przedszkole, a wynajmować mieszkanie można wszędzie, bo własnego nie posiadamy. Potem było pakowanie, wyjazd, rozpakowywanie, święta i teraz trwa sprzątanie i remont. Tak niestety. Wynajęliśmy mieszkanie do remontu, mimo, że właścicielka upierała się, że poprzednia lokatorka sprzątała i malowała przed wyprowadzką. Mieszkanie jednak jest w stanie opłakanym. Brud, syf i katastrofa. Właścicielka stwierdziła, że jeżeli ktoś chce sobie poprawić standard, to ona nie broni. Okazuje się zatem, że posprzątać mieszkanie znaczy podnieć obie standard. Jednak stan tego mieszkania świadczy głównie o poprzedniej lokatorce, która mieszkała tu ze swoimi dziećmi 7 lat! Zdecydowaliśmy się jednak, ponieważ bardzo odpowiadała nam lokalizacja i przystępna cena, za dość spory metraż. Więc teraz muszę doprowadzić mieszkanie do porządku, a uwierzcie mi jest to niesamowicie trudne. Od 8 do 16 pracuję, odwożę i odbieram Agatkę z przedszkola, potem muszę zająć się kolacją, umyć córkę i położyć ją spać. Czasu w ciągu zwykłego dnia na sprzątanie mam naprawdę mało, a tutaj szybko sprzątnąć się nie da. Gdy tylko przyjechaliśmy (około godz. 20.00) musiałam najpierw zacząć szorować segment kuchenny z narosłego brudu, tłuszczu i kurzu, bo brzydziłam się cokolwiek na niego położyć. I tak zeszło kilka godzin szorowania cifem, silnym środkiem czyszczącym i płynem do naczyń. Żeby móc się umyć musieliśmy wyszorować przynajmniej "z wierzchu" wannę i zlew. W następnych dniach łazienkę szorowałam cały dzień. Powoli kończymy Agatki pokój, została nam jeszcze sypialnia i moje mini biuro. Wszędzie muszę wyszorować podłogi, bo kolejny raz mopem nie pomaga. Tu sprawdza się tylko szorowanie szczotką na kolanach. Ale zmienię to mieszkanie na przytulne, ciepłe i czyste. Widzę w nim potencjał. Będzie tu fajnie. Kwestia posprzątania i dodatków stylizacyjnych :)
A poniżej zestaw zdjęć łazienki rodem z "Perfekcyjnej Pani Domu" ;P
No i wracam do blogowego świata. Muszę Was poodwiedzać, bo tęsknię za Waszymi mieszkaniami ;) Mam nadzieję, że nie padnę na r... ;) P.s. w dodatku mamy w domu mega przeziębienie! Od małego do dużego.

Buziaki! Życzę wszystkim szybkiego nadejścia prawdziwej stałej wiosny!

Przeokropny brud "zdobił" każdy kafelek w łazience. Grzejnik musiałam szorować szczebelek po szczebelku.

Taki kurz jest na wszystkich szafkach, za łóżkami, w rogach pokoi.

Zdemontowałam tę ohydną półkę.

Kurz i brud w najmniejszych zakamarkach, do wyczyszczenia tylko szczoteczką.


Nie lubię takich zasłonek, jednak nie chcemy inwestować w szklane drzwi, więc po prostu tę zdjęłam i planuję kupić inną.

Przeokropny kamień znajduje się na wszystkich kranach w mieszkaniu.




Do połowy już umyty.

Spójrzcie jajka była różnica kolorów na suficie, gdy mąż wziął się za malowanie.

wtorek, 9 kwietnia 2013

Malujemy!

DSC_0744

Po kuchni przyszedł czas na pokój Agatki. Będzie romantycznie, z nutką wiejskiego klimatu. Zobaczymy co da się zrobić. To tylko wynajmowane mieszkanie, więc nie poszalejemy, ale postaramy się. Do malowania ścian przyłączyła się też Agatka, bo malowanie farbami to jej ulubione zajęcie. Po kilku próbach jednak musiałam zorganizować jej inną "ściankę". Kolorowanki nie chciała, no bo jak to?! Tata maluje ściany, a ona tak zwyczajnie - po kolorowance? Nie ma mowy! Więc mama główkuje... Oczywiście pod ręką miałam - tadam! KARTONY! ;) (Swoją drogą są aktualnie zmorą w mieszkaniu). I zabawa się udała, a Tata mógł spokojnie pracować.


I remont trwa! (wrrr...)


DSC_0733 DSC_0745 DSC_0739 DSC_0740 DSC_0741 DSC_0747