Mam też bardzo dużą rodzinę, z którą mamy niezwykłą wieź. Wszyscy jesteśmy zdrowi, stworzyliśmy wspaniałe rodziny, domy i naprawdę każdy z nas ma jaja i potrafi w tym naszym nieprostym świecie radzić sobie znakomicie.
Jednak są takie dni, kiedy człowiekowi opadają ręce. Kiedy ledwo poradzi sobie z pierwszą trudnością, a na horyzoncie zbliża się kolejna, zaś przy okazji niespodziewanie między pierwszą i drugą wciśnie się bezczelnie trzecia z siłą pocisku atomowego. I w którymś momencie brakuje sił, pomysłu i całe te "pozytywne myślenie" znika. Chowa się i czeka bezbronne na lepsze dni.
... do czego miałam nawiązać.
Jak wiadomo w Polsce nie łatwo o dobrą, stałą i przede wszystkim dobrze płatną pracę. Ja mam to szczęście i od dwóch lat siedzę dupskiem na tym samym krzesełku gapiąc się w ekran tego samego komputera, wyjeżdżając tę samą ścieżkę do pracy i nie zamierzam się stąd ruszać, chyba, że z małą pomocą szefa ;) Niestety mój mąż nie ma tak fajnie. Mimo, że ma lepsze wykształcenie, kilka solidnych kursów, porządne CV, to jednak... Może dlatego, że mimo innego wykształcenia wybrał dział "Architektura i Budownictwo" czyli najprościej "budowlankę" ;)
Niestety zima, to bardzo ciężki okres w tej profesji i często jest tak, że pracy najzwyczajniej w świecie brak. My nie należymy do osób biernych i na takie coś pozwolić sobie nie możemy. Płynność finansowa musi być, dlatego takie chwile dla nas to potężny stres i w domu zaczyna się nerwówka. Właśnie taki moment nadszedł kilka dni temu. Kolejna propozycja przyszła aż z Warszawy. Tam aktualnie pracuje mój tata i brat. U nich odwrotnie - od dłuższego czasu brakuje pracowników (umówmy się, chętnych jest mnóstwo, ale potem okazuje się, że co jeden to lepszy - pijak, leń, bądź osoba, która nic nie umie, lub wszystko czego się dotknie- zepsuje).
Broniliśmy się od wyjazdów do pracy daleko poza dom rękami i nogami. Nie akceptujemy życia osobno w imię zarobku. Jednak życie zmusza nas do łamania zasad. Na szczęście to krótki okres, poza tym mąż na weekendy ma zjeżdżać. Mimo wszystko nie lubię jak go nie ma. Zawsze bardzo boję się tych podróży. Niby nie daleko, ale tak czy siak jedzie się 6-7 godzin. Jakakolwiek podróż po Polsce jest bardzo męcząca i niebezpieczna. Lubię mieć go przy sobie. Wiedzieć, że spotkamy się na kolacji, że jeszcze pogadamy, obejrzymy tv, wypijemy herbatę, położymy się razem w uścisku spać. I same wiecie, że mimo, że nie zostałam sama, bo mam Agatkę, to mąż też jest potrzebny. Rodzinę tworzymy wszyscy, wzajemnie się uzupełniając...
Dodatkowo nauczyłam się, że zawsze kiedy go nie ma, to mnie w domu spotykają same złe rzeczy. Pęka rura od syfony, psuje mi się auto, choruje Agatka... Tak jest i tym razem. Tomek wyjechał po 22, po 23 kiedy wykąpana weszłam do sypialni zastałam Agatkę śpiącą w swoich wymiocinach (fuj, wiem) . Całe łóżko za...ane, ona cała- włosy, szyja, wszystko, wszystko. W sumie nie liczyło się nic, mogła nawet puścić pawia po całych ścianach i suficie, wtedy najważniejsze dla mnie było to, że żyje. Na dodatek leżała na wznak. Przecież tak dużo jest przypadków, że dzieci dławią się i najzwyczajniej w świecie duszą.
Musiałam ją obudzić, wykąpać, przebrać. Jak możecie się domyśleć taka pobudka była dla niej szokiem. Płakała i była dość mocno zdezorientowana. Mimo, że robiłam jej ciepły prysznic, drżała i było jej zimno.
Musiałyśmy przenieść się do pokoju gościnnego, bo nie miałam ochoty walczyć z czyszczeniem łóżka w środku nocy, zwłaszcza, że musiałam Agatkę położyć jak najszybciej spać. Usnęłam razem z nią przy włączonym tv. Jednak nie spałam twardo. Przy każdym jej ruchu budziłam się z lękiem i pilnowałam, by wszystko było dobrze.
Zła jestem na siebie, bo to przeze mnie. Mimo, że w ciągu dnia Agatka nie miała apetytu, to ja chodziłam i trułam jej dupę żeby zjadła. Od teraz będę stosować zasadę: jak będzie głodna to się upomni.
Do prania mam wszystko. Kołdry, poduszki, poszewki, łóżko do odświeżenia. A w zanadrzu sprzątanie po malowaniu pokoju i zaległości z poprzednich dni, bo w sobotę byłam w szkole, a w niedzielę nie zdążyłam ze wszystkim.
Jednak nie narzekam. Jest dobrze, bywało duuuuużo gorzej... Tylko ta tęsknota za mężem smutek na twarzy maluje, a przecież dopiero pojechał i zaraz wraca...
P.s. Szary w pokoju córki przyjął się wyśmienicie!!! Bardzo się cieszę, że się zdecydowałam i że uparcie namawiałam Tomka. On sam przyznał, że wyszło super. :)
Czas zakasać rękawy... :(