piątek, 22 lutego 2013

Łosoś dla głodnych


Dziś wszystko na szybko. Szybki post przed przygotowaniem do spania o szybkim obiedzie. Wracam do domu najszybciej o 17:00, więc obiady zjadam bardzo późno. Często z nich rezygnuję, by nie przytyć :P
Ale zazwyczaj jednak jestem bardzo głodna i potrzebuję zjeść coś ciepłego, dobrego i dość pożywnego. Najlepiej, aby obiad był już gotowy (często gotuję "na zaś" lub dzień wcześniej) albo szybki do przygotowania. Taki jest właśnie łosoś z mojego własnego przepisu. Podaję więc dla wszystkich, którzy lubią szybkie, łatwe i dobre przepisy.

Łosoś (wiadomo - umyty etc) oprószam solą i startą skórką z cytryny, obtaczam w bułce tartej i smażę (można na oliwie, wtedy trzeba na wolnym ogniu i dłużej, na zwykłym oleju smaży się szybciej).

Do miseczki wsypuję kaszę kuskus, delikatnie solę, zalewam wrzątkiem (do około 1cm ponad kaszę, by "spuchła"). Odstawiam na 5 min.

Na talerz wykładam kaszę, na wierzch kładę gotowego łososia i voilà! :) Na talerz kładę jeszcze kukurydzę z puszki i świeżą pietruszkę. W takim zestawie jest przepyszna. Moja Agacina zjada ze smakiem. Dla niej często łososia kroję w paseczki i robię panierowane "paluszki rybne". 

Danie szybkie, pyszne, pożywne i ZDROWE!  :) 



p.s. przepisów będzie tu jak na lekarstwo, dziś tak wyjątkowo ;P 

Dobranoc! :) 
Witam nowe obserwatorki :) Miło Was tu widzieć :)

czwartek, 14 lutego 2013

Bilans

DSC_0498Bilans dwulatka mamy dawno za sobą. Kartki zapisane pozytywnie, nawet z dodatkowymi plusami - tak nam dziecko pięknie rośnie! Wróć - rozwija się, bo wzrostem to bardziej ku niższej linii, wagą też, więc raczej "średniaczka",  jak to powiedziała Pani Doktor. "Wygadana, rozumna i wszystko na miejscu, poprawnie się kształtuje. Dla pewności do okulisty na rutynowe pierwsze badania." I tyle w kwestii bilansu. Nie powiem Panią Doktor "porządną" mamy, co nie zlewa nas zwykłymi pobieżnymi badaniami, a wręcz przeciwnie bada Agacinę od góry do dołu ze wszystkimi szczegółami, poświęcając nam tyle czasu ile tylko potrzebujemy. Dla pewności dodam, że korzystamy z prywatnej opieki.


Nie raz patrząc na nowe gesty Agatki, na jej nowe umiejętności, na to jak się rozwija, słuchając jej nowych słówek, wyrażeń, zdań myślę: obym tylko zapamiętała, by jej to kiedyś opowiedzieć. Ale niestety pamięć ulotną mam i dużo rzeczy już nie pamiętam, chodź dziecko moje dopiero dwa i pół roku ma. Kalendarz? W ciąży prowadziłam jako taki, nie sprawdza się, bo zawsze przy przeprowadzce (a tych u nas średnio co roku jedna) gdzieś się zawieruszy. A i nie daj Bóg, jak gdzieś się czymś zaleje (tak jak przy jednej z przeprowadzek cała kolekcja moich gazet farbą do ścian, bo ta nieszczęsna otworzyć się raczyła i rozlać po całym aucie!). I Matce Geniuszce do głowy wpadło: Babo, po jaki czort masz blog? Nie od dziś wiadomo, że nawet jeśli komputer  zawiedzie, to słowa tutaj zapisane zostaną i czekać będą na najważniejszego czytelnika mego :) Więc piszę,  by za kilka lat usiąść i powspominać, pośmiać się. Tak dla siebie, dla Agacinki. Tak o!


Agatka ma dzisiaj dwa lata, siedem miesięcy, osiemnaście dni. Nadal blondyneczka z rzadkimi włoskami, co po przebudzeniu każdy w inną stronę, a czasem nastroszyć się potrafią tak, że sam Chopin pozazdrościłby! ;) Białe ząbki, równe w rządku, w ilości takiej jak powinny :) Kilo trzynaście czterysta, wzrostu około 100cm. Oczy nadal błękitne, błyszczące, szczere i najpiękniejsze ze wszystkich, które do tej pory na mnie patrzyły. Uśmiech szeroki, cudowny, co radość we mnie ogromną rozbudza, co potrafi wszystkie smutki rozwiać i zmartwienia w kąt wyrzucić. Uśmiech dla mnie najważniejszy, którym raczyła mnie obdarzyć już pierwszej wspólnej nocy. Uśmiech co oczy rozjaśnia i miód na me serce leje. Na prawym policzku od grymasu tego nawet czasem dołeczek się pojawia. To po Tatusiu, co za każdym razem, gdy wspomnę dumnie pierś do przodu wypina :)


Kompanem codziennym do zabaw, do snu, na zakupy i na spacer, w przedszkolu i w podróży, przy śniadaniu, obiedzie i kolacji, przy herbatce i do oglądania bajek jest Miś. Nie, nie bezimienny. Na imię mu Miś :) I tak bez względu na humor Agatki, Miś towarzyszy jej pod pachą od dwóch lat. I żaden inny: lepszy, ładniejszy, droższy, większy, mniejszy, zgrabniejszy, bardziej kolorowy lub mniej nie zdobył serca Agacinki. O tej miłości planuję od dawna napisać oddzielny post, bo Miś zdecydowanie na to zasługuje :)


Lalkami Agatka też chętnie się bawi. Lalę Dużą ma i Maciusia i Lalę Małą i każda swoje dłuższe lub krótsze "pięć minut" miała i teraz ustąpić pierwszeństwa Dużej Lali musiały, bo ta najczęściej z nich trzech pielęgnowana jest. Zwłaszcza dlatego, że kąpać się może z Agacinką w wannie i płacze łzami "prawdziwymi" i siku robi, za co Agacinka zawsze palcem pogrozi i nagada się przy zmianie pieluchy i długo rozwodzi na temat sikania do nocnika, który Lala też  swoim "pakiecie" posiada.


Wszystkie zabawki Agatka z cierpliwością anielską i czułością największą do kołyski układa, w wózkach wozi, karmi, przewija, a nawet swoje łóżeczko chętnie z nimi dzieli. Ostatnio nawet Piraci zostali ugoszczeni i położeni spać, chodź miniaturowi na wielkość Agatki dłoni. I właśnie Piraci też często do zabaw wyciągani są, bo można z nich solidną drużynę zbudować i za przykładem Mamy głosy różne pod nie podkładać, historyjki tworzyć, ale zawsze na pełnym morzu! :)


Uwagi codziennej nie ujdzie też Agatce hamak, co w pokoju wisi. "Mama bujaj" i już Agatka nad podłogą świdruje to w lewo to w prawo, w przód i w tył. W kuchence, co Mama i Tata własnymi rękami stworzyli Agacinka codziennie zupę pomidorową gotuje, dla mamy kawę, bo lubi, czy herbatę na rozgrzanie. Z pieca ciasto wyjmie, poczęstuje, "ale uwazaj, bo si, golące!". I mogę powiedzieć szczerze, że u Agacinki zawsze z uśmiechem  na twarzy przyjęta jestem, usiąść na najlepszym krzesełku mogę i nie wygoni, ani do zrozumienia nie da, że już ma dość pogawędek o niczym. A gościnność u niej jak w staropolskiej serdecznej rodzinie.


Na spacery bardzo lubi chodzić, chociaż jak mocne mrozy, to nie koniecznie, bo zimna nie lubi. Każde wyjście na dwór musi zacząć lub zakończyć kilkoma minutami na huśtawce. To rytuał już. I najlepiej dużo gadać i biegać w czasie spaceru, to wtedy najbardziej udany. Ostatnio najczęściej chodzimy "na mostek", bo tam Agatka patyki rzuca do rzeki. I tylko nie lubi, gdy koparka nam spokój zakłóci, bo bardzo się jej boi.


Zaś u Marcelka najlepsza zabawa właśnie koparkami jest. U niego zresztą każde auto cieszy się uznaniem Agacinki. I tylko zawsze ze sobą musimy brać jeździk, bo Marcelek  jeden ma, a wyścigi to punkt obowiązkowy każdego ich spotkania. A te spotkania to różnie się odbywają. Raz śmiechu pełno i ubaw po pachy, biegają po całym mieszkaniu i sekundy bez zabawy nie ma, a czasem kość niezgody jakaś się między nich się wkradnie i co raz któreś z nich płacze, bo zabawki sobie zabierają, bawić się chcą każde w co innego,a  nawet zdarzy się, że do bójek dojdzie... Lecz jakiekolwiek by to spotkanie nie było, to zaczyna i kończy się tak samo. Mocno tulą się do siebie, buziaki dają i "ceść, co u Ciebie słychać?", "papa" "do zobacenia", co natomiast kilka minut wcześniej okraszane jest panicznym płaczem, bo rozstać się trzeba, a oni nie chcą, bo kochają się mocno i tęsknić będą! "Malcelek to blacisek mój" / "Atatka moja" / "Kawa Cie Malcelek" / "Atatka, Tocham Cie Atatka" / "Psyjedzies do mnie Malcelek?" / "Tak psyjade" / "Pojedziemy do Malcelka?" / "Mamo, kiedy Atatka psyjedzie, w sobote?" A kilka miesięcy temu do siebie "Ata" i "Pejek" wołali ;)


Po świętach Bożego Narodzenia i po feriach niedawnych, Agatka lubością niezwykłą zapałała do Kubusia i Oli, chodź nie oszukujmy się tu Kuba jednak pierwsze skrzypce gra. Chodź początki ich spotkań były trudne, bo oni na Mazurach, a my na Dolnym Śląsku i rzadko się widujemy, to z każdą godziną więź coraz większa ich łączyła, by dziś codziennie Agatka wspomnieć musiała te chwile z nimi spędzone i namiętnie czekała na każdą rozmowę na Skype. I nawet po feriach, tak bardzo nielubiana Ciocia Justyna, mama Oli i Kuby, fajna okazała się być. I nawet te jej łaskotki i granie na nosie już nie takie denerwujące były ;)


W menu Agatka gdyby mogła to ustawiłaby sobie na dzień dzisiejszy tylko kilka rzeczy: zupę pomidorową, zupę jarzynową, kaszkę manną na mleku, kanapki z pasztetem, płatki z mlekiem (koniecznie kulki!), Monte i "pysny jogulcik" czyli Fantazja z kulkami czekoladowymi, jabłko i Tik Taki lub Mentosy owocowe. Resztę zje, owszem, ale zapytana co zje na śniadanie/obiad/kolację wymieni jedną z tych rzeczy. Nie lubi natomiast cytrusów, pogardzi jogurtem z kawałkami owoców, skosztuje tylko kawałek czekolady, nie lubi pomidorów (ogórki i marchewkę surową zaś bardzo!), nie zje naleśników. I tu zagadka, bo ja w ciąży mogłam je jeść codziennie i był to (z rybami) mój jedyny ciążowy wymysł.


Skarpet nie lubi, w kapciu zazwyczaj jednym chodzi, a najlepiej to tylko boso. Kalosze to jej ulubione buty. Latem kapeluszy nie za bardzo, lepiej czapka z daszkiem, a zimą nienawidzi, gdy w ręce zimno, więc gdy rękawiczka spadnie i ręka śniegu dotknie, to płacz i pisk nagły. Najlepiej, gdy odzienie "kaptul i kiesenie" ma, to ten najlepszy.


Umie liczyć do trzynastu, kolory wszystkie podstawowe zna (przez krótką chwilę nie mogła zapamiętać czerwonego, a żółty to jej ulubiony), stopniuje: mały, duży, mniejszy, większy, od niedawna odróżnia górę od dołu, zna kilka bajek praktycznie na pamięć, chętnie zaśpiewa całą piosenkę o lokomotywie i sto lat :), puzzle układa w mgnieniu oka, nawet te najmniejsze i nawet te po 100 elementów. Samochody namiętnie z Tatusiem ogląda pytając czy to silnik, czy chłodnica, czy Nissan, czy Beemka. I mogłabym tu wypisać jeszcze mnóstwo innych rzeczy, ale chyba każde dwu i pół letnie dziecko takie rzeczy potrafi :)


I na koniec dzisiejszego bilansu słów i słówek kilka w aktualnym wydaniu Agaciny:


Idź ty mała kozo! (do Matki pierworodnej tak! ;) ,


suspokój sie,


dua (dwa),


Kawa Cie Mama,


Kawa Cie Tata (Kocham Cię),


Moja BeEmKa (auto BMW),


dzielna jesteś Mama,


fajna jesteś,


lozumiem,


Jak psyjedzie dziś Ola i Kuba to będę wesoła,a  jak Ola i Kuba nie psyjedzie to będę smutna!,


Staltujemy, gotowi, stalt!,


Udało sie mi!


I jeszcze tysiące razy dziennie: pseplasam, plosę i dziękuję :)


Takie to dziecko moje niezwykłe i utalentowane! :) Wspaniałe i cudowne! Najpiękniejsze, najmądrzejsze i najcudowniejsze! I żadne inne dla mnie nie będzie nad, bo to Moja Agacina! ;)


I post się zrobił długi jak rzeka, więc tylko dla wytrwałych ;)


DSC_0467 DSC_0499 DSC_0506

poniedziałek, 11 lutego 2013

White sunday



Poranek start: 8.53 Nieźle :) Poranna myśl w drodze do toalety "Jak to miło wstać skoro świt". Po chwili reset "Jaki świt? Toć to za raz południe!". Po ogarnięciu się w łazience: "Spokojnie dziś niedziela. Spokojnie, Tobie też się należy". I taka dewiza przez cały dzień :) Więc było miło. Zaplanowanych spraw miałam tysiąc. Zrealizowałam maks dziesięć ;P Najprzyjemniejsze, najważniejsze, najlepsze :) Tylko późno już, jutro znowu się nie wyśpię, a do spania jakoś mi nie spieszno i w dodatku głodna jestem ;)
Agacinka dziś od rana cudowała, aż pod koniec wieczoru nabiła guza, na szczęście to tylko otarcie. A mówiłam: "Nie skacz. Uspokój się. Nie skacz po łóżku. Uważaj." I bam! A NIE MÓWIŁAM! ;P Pół dnia przechodziła z jednym kapciem, jak zwykle. Namówiła mnie na spacer, a chora jestem i nie powinnam, ale czego się nie robi dla własnych dzieci? Zwłaszcza, że piątek i sobota były bezspacerowe. Chciała żebym ją pociągała na sankach, mimo że śniegu jak na lekarstwo? A proszę Cię bardzo! I dość szybki jak na nią powrót do domu, bo spać jej się zachciało, a skończyło się na przykryciu kołderką siebie i misia na pięć sekund. Potem usłyszałam "Jus sie wyspałam". Kawa w towarzystwie siostry na Skype. I obiad pyszny i syty - żeberka w sosie własnym z ziemniakami i surówką. A jutro... będzie futro ;) Lecę spać, to będzie szybciej do śniadania, a teraz nie mam zamiaru brudzić pieczołowicie wyszczotkowanych zębów ;) (ale wymówkę znalazłam, bo jak tu się przyznać, że leń w dupie, ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, bo i tak za dużo sadełka przygarnęłam w ostatnim czasie ;P)  

Buziaki :* Dziękuję moim kochanym wiernym czytelniczkom! Kocham każdą Waszą obecność tutaj!

niedziela, 10 lutego 2013

Śnieżynka

Obrazek

Pamiętam, gdy jako dziecko przyklejona nosem do okna, przyglądałam się jak spadają płatki śniegu. W cieple domu ogrzanego kaflowym piecem potrafiłam robić to godzinami. Siadałam na parapecie i trwoniłam czas. Często brałam do ręki książkę i w zimowej scenerii za oknem oddawałam się lekturze.


Pamiętam jak w najbardziej zimne poranki trudno było dostrzec coś zza okna, bo pejzaże na szybie namalowane przez mróz, zasłaniały świat. Pamiętam te drewniane stare okna... Pamiętam to światło z żarówki, które w zimie świeciło inaczej niż latem... Pamiętam zjazdy z górki na workach napełnionych sianem. To dopiero były zjazdy! Żadne sanki nie przyspieszały tak mocno jak worek. Zawsze zjeżdżałam z dłuższej strony górki, bo z drugiej był inny szlak. Dla "dorosłych". Bardziej stromy i kończący się w małej kotlinie, do której nie wiem czemu mieliśmy zakaz wchodzenia. Z tej strony zjechałam może ze trzy razy, kiedy dostałam pozwolenie od starzej siostry lub brata. Pamiętam jaka wielka była ta górka. Wtedy... Kilkanaście lat temu. Kiedy zaś po kilku latach udało nam się odwiedzić to miejsce, zawiodłam się. Górka okazała się znacznie mniejsza niż ją zapamiętałam ;) Wtedy, każde "wdrapanie się" na nią było osiągnięciem, tak jak zjazd bez wywrotki, a teraz zastanawiam się jak to możliwe, że tak zmalała ;)


Pamiętam jak po zamarzniętym asfalcie, całą zgrają dzieciaków ze wsi, ślizgaliśmy się ile sił. Jeden ciągnął drugiego i na odwrót. Albo jak sobie "wyślizgiwaliśmy" z niewielkiej skarpy szlak tak mocno, że po kilku zjazdach robił się na niej lód.


Teraz, kiedy spaceruję z Agatką zastanawiam się: czy to już jest ten moment? Czy będzie pamiętała? Jeśli tak, to jak ona zapamięta te chwile. Czy z nostalgią będzie je wspominać? Czy będzie zadowolona ze swojego dzieciństwa? Co ma w główce? O czym myśli? Jak postrzega świat? Jeśli nie pyta to znaczy, że się nie zastanawia? Jeśli się uśmiecha to znaczy, że jest szczęśliwa? A jak uśmiechu na jej buzi brak, to znaczy, że jest smutna? Gdzie ucieka myślami, kiedy wzrok przez długą chwilę błądzi gdzieś daleko? Czy tegoroczne ferie z Olą i Kuba będą jej ulubionymi? Czy zapamięta tę górkę na osiedlu, na której zjeżdżali razem? Czy wspomni ile razy spadła z sanek brodząc nosem prosto w śnieg? Czy jednak większą frajdę miała na innej górce na wsi, gdzie pojechaliśmy wszyscy w odwiedziny do Marcelka? Czy w jej głowie zabrzmi gromki śmiech dzieci, kiedy radośnie stali w kolejce do zjazdu? Czy w pamięci pozostanie obraz, gdy ciągnięci na sankach przez swoje mamy, oglądali zaśnieżone pola i łąki? Czy zapamięta tę wielką śnieżynkę co spadła na jej nos i wcale nie topniała? Czy przypomni sobie jak bardzo zmarzła? Czy odtworzy to ciepło, które ich oblało po powrocie do domu i smak czekoladowego budyniu, który Ciocia zrobiła, dla rozgrzania? Czy nie zapomni, tym bardziej, że zdjęć z tych spotkań brak?


...


Pamiętam, że gdy byłam mała, podczas zimy towarzyszyły mi dwa pytania. Jak powstają płatki śniegu i jak to możliwe, że mróz maluje na szybach tak piękne obrazy? Do tej pory mnie to zastanawia. I chociaż znam cały fizyczny proces, to jednak nadal nie zrozumiałym jest dla mnie fakt powstawania tysięcy różnych, ale zawsze symetrycznych, pięknych wzorów płatków śniegu. A mróz na oknie? Zawsze potrafię określić co namalował. Czasem łąkę pełną kwiatów, czasem las, czasem pola, a w oddali dom. Czasem zając za miedzą, czasem piękny ptak, innym razem zachmurzone niebo. Za każdym razem kiedy jestem świadkiem nowego obrazu, czy nowej śnieżynki zachwycam się nimi na nowo. Są to dla mnie rzeczy piękne, a ich powstawanie tak niewiarygodne, że często myślę o nich w kategoriach cudu.


W takie dni jak dziś... kiedy czas toczy się nam wolno i przyjemnie, kiedy dane nam jest cieszyć się swoją obecnością od rana po zmierzch, kiedy każdą chwilę i czynność wykonujemy wspólnie, kiedy możemy spokojnie spojrzeć przez okno, zachwycić się pogodą, otulić kocem, dostrzec latający kurz w promieniach słońca ... w takie dni dostrzegam niejeden cud tego świata. Jednak największym cudem wśród wielu innych, zawsze pozostaje dla mnie DZIECKO.


ObrazekObrazekObrazekObrazekObrazekObrazekObrazekObrazek

Obrazek

ObrazekObrazekObrazek

sobota, 9 lutego 2013

Chwila

Zdarzają się w życiu takie momenty, kiedy sekunda wydaje się być wiecznością. To co w rzeczywistości dzieje się szybko, ja widzę w zwolnionym tempie. Takie chwile paraliżują mnie i przeszywają do szpiku kości. Takich chwil nie lubię. Takie chwile to zły znak.


Taka "chwila" zdarzyła nam się w ostatni weekend dwa razy.


Wyjazd na basen obiecaliśmy Agacince już od dawna. Ciągłe choroby, moja szkoła i Tomka praca oddalały ten plan zawsze "na następny weekend". Rzadko chodzimy na basen, mimo, że bardzo to lubimy. Tomek jest ratownikiem wodnym i ma ukończone wszelakie kursy pomocy i jakiś patentów mnóstwo. Agatka zaś z basenu by nie wychodziła, zaliczyła nawet pływanie w niejednym jeziorze i Morzu Bałtyckim. W wodzie czuje się jak ryba, wszak to krew mazurska i nawet urodzona w sercu Mazur. Na basenie więc nie pływamy ani spokojnie, ani grzecznie. Są skoki, jest chlapanie, jest udawanie motorówki i inne wygibasy. Tym razem odwaga Agaciny odbiła mi się czkawką. Agatka zostawiona na sekundę bez naszych rąk w zasięgu półtora metra postanowiła poćwiczyć skoki z nurkowaniem. W wodzie pobiegać się nie da, więc i moje i Taty ruchy były zbyt wolne w stosunku do spadania Agaciny. Do dziś i do końca życia zapamiętam ten widok. Nurkowanie Agaciny okraszane syto moim krzykiem zdało się nie zrobić wrażenia ani na pozostałych ludziach, ani na Tacie, ani na samej nurkującej. Gdy Tata ją wyłowił Ona sama przetarła oczy i zaczęła wtórować Ojcu, który jak gdyby nigdy nic zaczął się śmiać. Mi do śmiechu nie było. Wręcz przeciwnie. Zalałam się łzami, a w klatce piersiowej ścisk tak mocny mnie złapał, jakby woda zmniejszyła mi nie tylko objętość płuc ale i serca.


Może rzeczywiście chwila była chwilą. Może. Może faktycznie szkoła Taty dała swoje i Agatka po dziesiątkach prób nurkowania kontrolowanego wiedziała jak się zachować, gdy wpadła pod wodę. Może. Może jestem przewrażliwiona. Może przesadzam.


Jednak pamiętam to inaczej. Pamiętam każdy centymetr przemierzony przez Agacinę wprost poza pontonik. Pamiętam, że tafla wody była wyżej nad jej kruchym ciałkiem niż zwykle. Za wysoko. Pamiętam opór wody. Pamiętam ręce Taty pospiesznie brnące do celu. Pamiętam te ręce gubiące Agatkę jeszcze zbyt głęboko pod wodą. Pamiętam swój krzyk, ścisk serca i te miliony myśli. Pamiętam swoją modlitwę...


Odważni jesteśmy pływając. Odwagi uczymy Agatkę. Jednak wydaje mi się, że ten raz był inny niż te kontrolowane. Długi i niebezpieczny. Zostaliśmy jeszcze godzinę. Na Agatce nie zrobiło to najmniejszego wrażenia. Pływała dalej zadowolona i trudno było skłonić ją do wyjścia. Ja od tamtej chwili nie zostawiłam jej nawet na metr. Moje oczy i ciało było czujne jak nigdy dotąd. Do końca dnia niepokój w sercu  pozostał. Nie mogłam skupić się na niczym i zalewałam się łzami jeszcze kilkakrotnie, gdy tylko na myśl wróciła owa "chwila".


Następnego dnia pod supermarketem Agatka przewróciła się. Widziałam jak się potyka. I znowu te zwolnione tempo i myśl okropna w głowie i tysiąc scenariuszy i złość, bo skoro to tak wolno się toczy, to dlaczego powstrzymać nie mogę? Jej mocny płacz sygnalizował, że tym razem to nie będzie "kawał soli nic nie boli". Nie wiem jakim cudem, ale skaleczyła opuszek palca. Dość solidnie, bo zadarła kawał skórki, a pod opuszkiem zrobił się krwiak. W domu zastosowaliśmy opatrunek godny Chirurgów, a otoczkę "operacji" zrobiliśmy co najmniej jak w szpitalu w Leśnej Górze. Tego dnia uświadomiłam sobie, że Agatka w ciągu swojego jeszcze niedługiego życia nie miała za dużo wypadków. Nie miała zdartego kolana, nie miała podrapanej buzi... Kilka razy uderzyła się w twarz i przycięła wargę, kilka razy nabiła guza na głowie, ale wszystko było takie delikatne, niewielkie.
Dziś paluszek jest już zagojony. Moje serce zaś otwarte. I będę czujna i zawsze nadwrażliwa, bo kocham ją nad życie i nie wyobrażam go sobie bez niej. I więcej nic nie napiszę, bo znowu mam tysiące myśli, których nienawidzę...


Desktop5 DSC_0057 DSC_0109 100_9434 100_9356

piątek, 8 lutego 2013

W naszym domu...

... nie zawsze jest czysto i idealnie. Wręcz zawsze w którymś kącie czai się kurz, gdzieś spadnie liść od kwiatka, do zlewu ktoś wrzuci kolejną brudną łyżkę. W łazience leżą zabawki, na sofie kredki, w korytarzu można by zrobić Agatce piaskownicę i nikt nie zauważyłby różnicy. Światło wpadające do domu przez okna uwydatnia małe rączki odbite na szkle i krople deszczu, które zaschły szybciej niż zdążyły spłynąć. Na stole okruszki po pieczywie z szybkiego śniadania, na kuchence zaschnięty sos. Suszarka eksponuje już od kilku dni to samo pranie, co dawno suche i powinno leżeć w szafie wyprasowane równiutko, ale nie jest. I nie jest mi z tym dobrze. Wcale. Ale żyjemy, a nasze życie to nie tylko latanie ze szmatą do późnej nocy. Życie to nasze zabawy, nasze rozmowy przy kawie, nasz pośpiech do pracy i pakowanie do przedszkola. Nasze życie to spacer, póki jeszcze słońce i kąpiel, gdy już oczy czerwone, książka na dobranoc i ciche "ogarnianie" by nie zakłócić snu. Dlatego moje posty nie będą zawsze czyste, schludne i pachnące świeżo wypastowaną podłogą, jeśli tak miałoby być, zaglądałabym tu zbyt rzadko. I mimo, że najbardziej podobają mi się blogi, gdzie pokazujecie swoje piękne dekoracje, nowe akcesoria, piękne pokoje, salony, arcydzieła własnej roboty, wyczyszczoną do błysku porcelanę, to ja niestety nie nadążam. Mieszkam w prawie dwustu metrowym domu, gdzie odkurzanie i zmywanie podłóg to nie lada wyzwanie ;) pracuję 8 godzin dziennie, wyprawiam córkę do przedszkola, śpię po 6 godzin maksymalnie. I próbuję, bo uwielbiam porządek, ład i symetrię. Jednak czasem muszę to poświęcić dla rodziny. I jest mi z tym dobrze! :)

"W naszym domu..." to od dzisiaj nowy dział na blogu, w którym znajdziecie naszą codzienność. 
Buziaki! I oby do wiosny! ;) 



środa, 6 lutego 2013

Obżarstwo ;)

Taki dzień, nic na to nie poradzimy ;) Lubimy świętować, więc musiałyśmy zrobić obowiązkowe menu na jutrzejszy dzień, a że nie mogłyśmy się oprzeć, to wystartowałyśmy z tłustym czwartkiem już przy środowej kolacji ;) Oponki, pączki, faworki na Tłusty Czwartek to jak barszcz na Wigilię ;P (tak sobie tłumaczę, by nie mieć wyrzutów sumienia za dodatkowe kalorie ;)
Życzymy Wam smacznego i do usłyszenia! :)




p.s. Przywitałam już wiosnę, na razie tylko w domu, ale nie mogłam się doczekać tej prawdziwej za oknem. A najlepsze jest to, że w poniedziałek nazbierałam rozkwitnięte bazie!!!