środa, 19 grudnia 2012

Ta ostatnia niedziela.... o ile nie będzie końca świata ;)

W naszych wiankach adwentowych pozostały ostatnie niezapalone świece. Czekają na czwartą niedzielę adwentową. Tak się składa, że w tym roku jest to przeddzień Wigilii. Można by rzec wigilia Wigilii (a to wymyśliłam!). W tę niedzielę zapaliłam dwie świece, bo poprzedniej niedzieli zapomniałam o nich. Ot, tak przedstawia się mój tegoroczny adwentowy zapał :P Byle jak.

Mimo, że nie piekę  nie szaleję z porządkami przedświątecznymi, to i tak nie mam czasu na zaglądanie do wszystkich blogów, a z listy widzę, że dużo mnie omija. Nadrobię w Święta, chociaż też może być to nieco trudne, bo będziemy chcieli jak najwięcej czasu spędzić z bliskimi. W każdym razie Beti, Tobie chciałam podziękować za zaproszenie mnie do przedświątecznej zabawy :) Jutro postaram się sprostać zadaniu ;)
Tak w ogóle to u Was wzmianki o piernikach, ciasteczkach, bigosach i innych świątecznych pysznościach, a u mnie zwykłe jadło - na jutro ugotowałam ogórkową ;) Wyszła przepyszna!
Za to miałam dziś dzień poszukiwania prezentów. Wiem, wiem to ostatni dzwonek, ale same wiecie, że ostatnio miałam niezłe perypetie i nie miałam na to czasu i głowy. Za to dziś o mało nie dostałam oczopląsu i nerwicy z cholerą razem wziętą. Nienawidzę kupować prezentów świątecznych!!! Zwłaszcza, gdy nie wiem jakie kto ma marzenia, zachcianki, gust etc. W tym roku w ogóle nie mam weny twórczej. I w sumie jutro czeka mnie poszukiwanie prezentów PART 2 Wrrrr :/
Ostatnia świeczka.
Z pozdrowieniami Gosia - Ruzia

poniedziałek, 17 grudnia 2012

Tata

Nie umiałabym i nigdy nie chciałabym zastępować Agatce Taty. Obecna sytuacja, kilkutygodniowy brak taty w domu, sprawia jednak, że musiałam przejąć rolę wychowawczą w pełnym wymiarze. Jakoś w miarę mi to wychodzi, mimo kilku przeciwności w miarę sobie ze wszystkim radzę. Jedynie tęsknię mocno i każdy dzień to dla mnie bardzo duża strata, bo życie zbyt krótkie jest by w pełni nacieszyć się bliskimi. I mimo, że zawsze staraliśmy się by praca nas nie rozdzielała to jednak musiało to nastąpić. Moją tęsknotę wyrażam głośno i oficjalnie, wszak to miłość moja, a ja nigdy się uczuć nie wstydzę, nie boję... Myślałam, że tylko ja tęsknię. Myślałam, że dostarczam Agatce tyle wrażeń, uwagi i czułości, że nieobecność Taty jest jej zrekompensowana. Ona sama nie wykazywała do tej pory dużego zainteresowania nieobecnością Taty, jego telefonami, moimi wspominkami o nim. Pytałam, ona krótko odpowiadała. Jasno, rzeczowo. A że rozgadana jest okropnie, to krótkie zainteresowanie tematem było dla mnie sygnałem, że nie tęskni aż tak bardzo. "Dobrze" myślałam. Cieszyłam się. Nie chciałam, by brak Taty powodował u niej najmniejszy smutek. Ależ się myliłam... Ale byłam ślepa... Tak bardzo dałam się zwieść pozorom... Ale ona taka dzielna była. Nie dawała po sobie znać. Nic. Do ostatniej niedzieli.

Na weekend pojechałyśmy do mojej siostry, mamy Marcelka, który jest w wieku Agatki. Plan: ja sobie porozmawiam, odpocznę od domowej samotności, Agatka się pobawi z Marcelkiem. Przepadają za sobą. Tym razem jakaś niezgoda między nimi panowała. W sobotę jeszcze jakoś im szło. Niedziela upływała w złości, wzajemnym przekrzykiwaniu się, wydzieraniu zabawek z rąk i robieniu sobie na złość. Agatka chodziła smętna, na wszystkich obrażona, co chwilę fochem zarzucała. Marcelek rozszalał się na dobre. Agatka mu towarzyszyć nie chciała, więc tata Marcelka towarzyszył mu w zabawie. Siedziałam na krześle. Agatka wgramoliła się. Ustała obok, przewiesiła przez oparcie. Patrzy. Obserwuje. Nagle odwraca się przyciąga rączkami moją twarz w swoim kierunku i mówi "Agatkę Tata też kocha". Serce zaczęło mi bić jak oszalałe. Trząść się zaczęłam, jak to u mnie przy nerwach bywa. Zatkało mi gardło. Przytuliłam moje Serce do siebie mocno i zapewniłam szybko, "Oczywiście Skarbie, że Tata Cię kocha! Bardzo mocno Cię kocha! Już niedługo przyjedzie i będzie się z Tobą bawił".  Ona jeszcze raz zerknęła. Postała i przytuliła mnie mówiąc: "KAWA CIĘ MAMA" (tłum. Kocham Cię Mamo". Serce moje radosne i szczęśliwe od jej słów jednak krwawiło. Oczy się zaszkliły i oddech taki cięższy się zrobił.

Nie miałam ochoty zostać tam dłużej. I (przepraszam Siostra, że to piszę, ale...) żałowałam, że tam pojechałam. Żałowałam, że nie przewidziałam takiej sytuacji. Żałowałam, że pozwoliłam jej tak zatęsknić. Żałowałam, że nie uchroniłam jej serduszka od tego paskudnego uczucia. Jestem jej tarczą. A jednak nie mogę jej uchronić od wszystkiego...

Nie była to już miła niedziela. Mimo, że Agatka się rozpogodziła to mi smutek pozostał. Tęsknota moja osobista wzrosła niemiłosiernie. I takie poczucie bezradności i nieporadności we mnie tkwiło.

Dostarczam jej wszystkiego co tylko z siebie wykrzesać mogę. Staram się stworzyć jej świat najpiękniejszy, w jakim mogła się znaleźć. Taty jej nie zastąpię. To podczas zabawy z Tatą, w domu rozbrzmiewa najgłośniejszy jej śmiech. To on ją tarmosi, wygina, łaskocze do utraty tchu, to on najlepiej udaje Tygrysa, to on wywoła uśmiech mówiąc "Idzie robak, idzie robak...". To z nim zabawy mimo, że nieostrożne to najlepsze. To on wymyśla najlepsze bajki. To on najlepiej myje głowę, bo włosy są potem najbardziej puszyste :)

I mimo, że jak w każdym małżeństwie są i gorsze i lepsze dni, to nigdy nie pozwoliłabym, żeby nasze drogi się rozeszły, bo kocham moją rodzinę całym sercem. Moja rodzina to my razem. Nigdy nie bylibyśmy szczęśliwi bez siebie nawzajem. I codziennie dziękuję Bogu jednocześnie prosząc, by nigdy nam tego szczęścia nie odebrał. Bo chodź życie podcina nam skrzydła, to prawdziwe szczęście nam sprzyja. Bo mieć taką rodzinę to nie trzeba domu z basenem, nie trzeba pierścionków wysadzanych diamentami, nie trzeba sytego konta i nowego auta. Na biwak pojedziemy tym starym gruchotem, na chleb nam wystarczy, a dom chodź nie nasz, to nasze głowy chroni. Jeśli tylko zostaniemy zdrowiem obdarzeni, to z resztą sami sobie poradzimy. I tęsknotę też przetrwamy, bo miłość jest w nas największa i największą siłę ma...

DSC_1002 DSC_0081 295854_2166215950065_1095499461_n DSC_0916 IMG_8583jpg_


IMG_8769jpg_

czwartek, 13 grudnia 2012

Czekamy...

wszyscy czekają, taki okres. Za dziesięć dni Wigilia i wszyscy na nią czekają. My jednak czekamy nie koniecznie na same święta... Czekamy na Tatę. Miał przyjechać tydzień temu. Tak zresztą ustaliliśmy, że będzie przyjeżdżał co tydzień. Jednak dom klienta muszą wykończyć do świąt, więc "pili się" i takim sposobem został na weekend w Warszawie. Miał przyjechać na ten weekend, jednak znowu nie pasi, bo przecież musiałby pojechać w poniedziałek, a w czwartek już wracać, na święta. Więc następny weekend osobno... I takim sposobem spotkamy się po trzech tygodniach przed samymi świętami. Pierwszy raz mamy taką sytuację przed  Świętami BN. Jednak jak wiadomo, zawsze musi być ten pierwszy raz ble ble ble.

Święta w tym roku przyszły dla mnie zdecydowanie za szybko. Mam wrażenie, że gdzieś zgubiłam jeden miesiąc. Śnieg leży, w radio bębnią, wszędzie widać i słychać, że święta. A ja nie czuję. Nie cieszą mnie też. Bardzo mnie to martwi, bo skoro ja tego nie czuję, to jak mam przekazać dobrą i wesołą energię świąt swojemu dziecku? Zawsze marzyłam, żeby Agatka czuła ten nastrój, zapachy, kolory tak inne niż zawsze, tak wyjątkowe, specyficzne i charakterystyczne. Żeby za kilkanaście lat, kiedy już wyfrunie z rodzinnego gniazda i będzie gnała na Wigilię do nas - rodziców, to głowa jej załadowana będzie właśnie tymi zapachami, tymi migawkami obrazów i uczuć z dziecięcych lat, które będą jej po kolei przypominać rok za rokiem, każdą Wigilię z osobna, każdy poranek świąteczny i ten okres przedświąteczny. Tylko jak, skoro święta tuż tuż, a Mama taka nieświąteczna. Skąd jak nie ode mnie ma się dowiedzieć, że to inny czas. Taki wyjątkowy i szczęśliwy? I może właśnie w tym tkwi problem? Może przez te ostatnie nasze nieprzyjemne zdarzenia umknęła nam ta radość z oczekiwania? Prawdę mówiąc ja nawet nie mam kiedy pomyśleć za bardzo o świętach. Ciągle jest coś do załatwienia, zrobienia, pamiętania, tylko, że nic nie dotyczy samych świąt. I w dodatku nie ma Taty :( I my tak same w takiej tęsknocie...

Chyba w następnym roku zostaniemy na święta u siebie, tak by było co planować, szykować, piec, gotować, by było zamieszanie i oczekiwanie na gości, na choinkę, na lampki, na sianko, na Wigilię, na poranek Bożonarodzeniowy, na bałagan poświąteczny i chwilę oddechu między kawałkiem makowca a łykiem barszczyku...

...hmm przecież to samo czeka nas na Mazurach. Więc w czym tkwi problem? Najgorzej, że źle mi z tym i nieswojo. Zawsze o tej porze miałam nagonkę na prezenty, na świąteczne porządki. Lista zakupów, dań i przepisy pod ręką. I nawet szczegółowa lista z dokładnością co do minuty na dzień 23 i 24 grudzień, tak by zdążyć na czas ze wszystkim...

I jeszcze przeziębienie mnie dopadło!


W spódnicy

Jak na razie nie mam większych problemów z ubieraniem Agatki. Jej wzrost i figura pozwalają na wszystko. Ona sama też we wszystkim dobrze się czuje. Lubi leginsy, sukienki, spódnice, swetry, bluzy i bluzeczki. Ostatnio ma etap na "kiesenie" i "kaptul", więc najlepiej, aby spodnie czy kurtka były w ich posiadaniu. Oczywiście są dni, kiedy się buntuje i nie chce założyć tego, co ja jej przygotowałam, ale zdarza się to dość rzadko. Ja zaś nie lubię jej ubierać w dresy. Nie lubię też cekinów i innych pierdół, pstrokatych bluzek, a tym bardziej z wizerunkiem Barbie i wszelakich księżniczek. Bardzo się cieszę, że Agatka nie jest z wieku dziewczynek zafascynowanych Hannah Montana czy Hello Kitty. Z resztą wiem, że nawet jeśli by to oglądała to nie pozwoliłabym jej się ubierać w cokolwiek z wizerunkiem owych postaci. Chociaż Hello Kitty jest jeszcze do przełknięcia.

Rzadko kiedy chodzę po second hand'ach, bo najzwyczajniej w świecie nie mam na to czasu. Agatkę ubieram najczęściej w Reserved i Tesco, bo to są sklepy w Jeleniej Górze, które są otwarte długo, więc dla mnie łatwo dostępne. Jednak kiedyś znalazłam jeden dziecięcy "ciucholand", w którym były naprawdę fajne rzeczy. Poza tym uporządkowany wg rozmiaru, czysty i schludny - taki lubię. Jedna wada - jak na odzież używaną ceny były bardzo wygórowane. Za zwykły t-shirt trzeba było zapłacić nawet kilkanaście do dwudziestu złotych. Ostatnio okazało się, że owy sklep teraz prowadzi moja koleżanka.  Tak więc będę mogła liczyć na najlepsze egzemplarze :) W dodatku nowa właścicielka pozniżała ceny i teraz jest tak jak być powinno. Podczas tej wizyty kupiłam świetną spódnicę. Jakość materiału bardzo nie zaskoczyła, oczywiście pozytywnie. I kolory - jedne z moich ulubionych. Bałam się, że Agatka będzie w niej źle wyglądała, ale wygląda rewelacyjnie! :)

Mam teraz tylko dylemat co do kreacji świątecznej, ale o tym niedługo... :)

DSC_0611 DSC_0615 DSC_0619 DSC_0621 DSC_0622

niedziela, 9 grudnia 2012

Walizka dla dzieci? Koniecznie!

O trunki pisałam już na innym blogu tutaj. Jednak gdy pisałam poprzedni post, to jeszcze nie mieliśmy walizki, czekaliśmy na nią. Od kilku miesięcy więc jesteśmy w jej posiadaniu i w tym czasie przysłużyła nam się niejednokrotnie. Pierwsza jej podróż z nami odbyła się nad polskie morze. W domu córka wykorzystuje jej funkcję jako jeździk, a ostatnio znowu spełniła rolę walizki. Na krótki bo dwudniowy wyjazd do cioci, ale nie musiałyśmy pakować się do plecaka, ani torby i wszystko co było nam potrzebne na jedną noc spakowałyśmy właśnie do niej.

Walizka jest naprawdę funkcjonalna, a przede wszystkim solidnie wykonana. Plastyk jest mocny, wszystkie łączenia i elementy dopracowane w najmniejszych szczegółach. Jest też pojemna. Gdy jechaliśmy do Niechorza, z łatwością zmieściłam wszystkie ubranka córki. Ona sama lubi z niej korzystać. Fakt, że jest to jej własna walizka sprawia jej dużo radości. Ostatnim pakowaniem zajęła się sama właścicielka, czyli Agatka. Ja jej tylko podawałam rzeczy, ona zaś umieszczała je w walizce. Ale była dumna!

DSC_0565 DSC_0568 DSC_0570 DSC_0574 DSC_0577 DSC_0579Powiedziałby kto "walizka jak walizka". Jednak Trunki jest naprawdę wyjątkowa. Chociażby dlatego, że gdy musimy przejść się kawałek np. po peronie, po hali lotniska czy innym miejscu dziecko nie musi iść pieszo, a my nie musimy nosić go na rękach. Nasza pociecha może jechać na walizce sama, bądź ciągnięta przez nas. W tym celu do walizki dołączony jest specjalny pasek. Pasek ten służy również do tego, by zawiesić sobie walizkę przez ramię. Na owym pasku znajduje się też specjalne miejsce na dane osobowe.


Tak jak już wspominałam walizka ta spełnia tez funkcję zabawki - jeździka. Ne wiem jak jest u Was, ale gdy my gdzieś wyjeżdżamy zawsze musimy mieć arsenał najważniejszych zabawek córki. Walizka to jedna z nich, a jednak nie zajmuje zbędnego miejsca, wręcz przeciwnie :)

DSC_0583Za kilka dni czeka nas kolejny wyjazd. Tym razem na świąteczny tydzień na Mazury. Z całą pewnością Trunki będzie nam potrzebna. Cieszę się, bo zawsze przy długich pobytach poza domem miałam problem, gdyż rzeczy moje i Agatki umieszczone w tej samej walizce, z każdym dniem mieszały się coraz bardziej. Dzieje się tak zawsze, kiedy nie możemy "umieścić" swoich rzeczy w szafie i przez cały pobyt nasze rzeczy pozostają w walizkach. Teraz problem będzie rozwiązany i mam nadzieję, że w naszych walizkach pozostanie porządek taki jak na początku pakowania.

Jestem przekonana, że ta walizka posłuży Agatce przez długie lata. Zwłaszcza, że wybrałam najmniej dziecięcą kolorystykę, tak aby nawet siedmioletnie dziecko nie wstydziło się z niej korzystać. Wzorów jest kilka do wyboru. Jaki wybierzecie zależy od osobistych upodobań. My mamy uniwersalną niebieską :)

DSC_0587


 

Wianki

Zrobiłam trzy wianki. Jeden dla Agatki, dwa na drzwi wejściowe. Dwa, bo są dość małe i jeden byłby słabo widoczny, a dwa są akurat. Dopasowałam je kolorystycznie i całkiem fajnie się prezentują. Chociaż widziałam piękniejsze i nawet miałam chrapkę kupić sobie, ale co moje to moje. Satysfakcja z tego, że zrobiłam je sama jest ogromna ;) Agatki wianka nie pokażę, bo jeszcze nie wisi tam, gdzie powinien, czyli na oknie. Muszę coś wymyślić, żeby nie wieszać go na taśmę, a na razie tylko takie rozwiązanie przychodzi mi do głowy.

Te na drzwi zrobiłam z pociętych w paski skrawków materiału. Proste i dość szybkie wykonanie. Styropianowe wianki okręcałam jednym paskiem materiału i zawiązywałam na supełki. Materiał celowo pocięłam nierówno. Chciałam zrobić zdjęcia w trakcie ich wykonywania, ale robiłam je późną nocą i prawdę mówiąc już byłam tak śpiąca, że marzyłam o tym, aby to szybko skończyć i się położyć.

Wianki wyszły "dwustronne". Na początek powiesiłam postrzępioną stroną do przodu, ale oglądając zdjęcia doszłam do wniosku, że bardziej podobają mi się z "gładkiej" strony. Tak myślę, że aby nabrały bardziej świątecznego wyglądu doczepię do nich po jednej srebrnej gwiazdce.





Muszę Wam przyznać, że praktycznie nie czuję nadchodzących świąt :( Z reguły narzekałabym na brak śniegu, ale śniegu jest pełno. Nie wiem na czym to polega. Może dzieje się tak dlatego, że jesteśmy same i ostatnio spotykają nas same nieprzyjemności (np. szpital), zaś mąż przyjedzie dopiero w następny weekend. A może dlatego, że nie gotuję ani nie piekę żadnych świątecznych smakołyków? Jedziemy na święta do teściowej na Mazury i cokolwiek bym nie zrobiła, to się zepsuje w drodze. Piekarnika nie mam w dalszym ciągu, więc ciasteczka i pierniki odpadają. Wszystkie dania będę robiła już na miejscu. Mam nadzieję, że wtedy poczuję tę magię. Chociaż z doświadczenia też wiem, że gdy przed samymi świętami jestem zaganiana gotowaniem i ostatecznymi przygotowaniami, to nawet nie mam na to czau i ten czar też gdzieś znika. Zobaczymy... Na razie ani świąteczne radio, ani wszelkie dekoracje i nagonka w tv nie pomagają.

Buziaki, życzę Wam spokojnej nocy i miłego poniedziałku!

sobota, 8 grudnia 2012

Sobota, słońce, śniadanie

Weekend to dla nas nie zawsze błogi czas. Jednak śniadania staram się robić i spędzać na spokojnie. Czasami nawet rezygnujemy z tradycyjnego zjadania go przy kuchennym stole i idziemy przed telewizor. Tak jak dzisiaj - do małego salonu. Wiem, że to nie etyczne (hehe), ale najważniejsza jest atmosfera. Skoro wygodniej i milej spędza nam się czas tak, to dlaczego nie? ;)

Dzisiaj jest taka ładna pogoda! Dużo śniegu, lekki mrozik i słońce. Duuuużo słońca! Taką zimę uwielbiam!!!
Zresztą taki Dolnyśląsk poznałam. Taki polubiłam, mimo że zmarzłam wtedy do szpiku kości. Pierwszy raz w te tereny przyjechałam z moim obecnym mężem właśnie w zimie. Dokładnie w styczniu, podczas ferii zimowych. Była taka pogoda jak teraz. Może trochę zimniej. Prawdę mówiąc na tych terenach lubię tylko zimę i jesień. Lato i wiosna należą do moich kochanych Mazur. Tutaj ciężko mi przeżyć te pory roku.
Zresztą ostatnio bardzo tęsknię za moimi kochanymi Mazurami... Nie ma piękniejszego miejsca w Polsce. Tam jest moje serce...

Ale skoro mieszkamy tu, to próbuję kochać i to miejsce :)


Udanego weekendu dziewczyny!

czwartek, 6 grudnia 2012

Tadam!

Oto nasze pierwsze świąteczne zdobienia oraz skrawek pokoju Agatki :) Nie pokazuję całego, bo z wiadomych względów nie zdążyliśmy dokonać tego, co mamy zaplanowane. To co mi się udało zrobić i z  czego jestem dumna, pokazuję :) Jeszcze muszę popracować nad dodatkami, bo jak wiadomo mieszkamy w wynajętych mieszkaniach i do aktualnego domu nie wszystko pasuje, co zdołałam uzbierać przez ostatnie lata.

Zacznę od okna w salonie i jadalni, czyli od mojej klapniętej gwiazdy ;) Przyznaję się bez bicia, zapomniałam podlać :P Na pierwszym zdjęciu okno salonu z zewnątrz i wewnątrz.

Ten srebrny świecznik kupiłam na targu staroci za mniej niż 10zł. Myślę nad zmianą jego koloru, ale muszę jeszcze to przegryźć ;) Koniecznie jednak muszę zmienić firanki w tym oknie!

A to nasz pospieszny stroik adwentowy. Co chwilę zmienia wygląd, bo Agatka znalazła sobie w nim świetną zabawę...

Zaś te naczynie do zapiekania/pieczenia nam aktualnie służy do przechowywania orzechów. Również kupione na targu staroci za 8zł :) (To był pierwszy świąteczny akcent w naszym domu.)


Pokój Agatki.

Do tego wózka (uwaga: kupionego na targu staroci za 10zł!!!) mam zamiar uszyć nowe pokrycie i zrobić nowy stelaż daszka, bo te są dość zniszczone.


Na poniższym zdjęciu widać skrawek kuchni, którą zrobiliśmy z mężem z komody. Jeszcze jest nie dopracowana w 100% dlatego nie pokazuję całej ;)

Pozdrawiam z zasypanej Jelonki :)



Karykatura Agatki, gdy miała roczek :)

środa, 5 grudnia 2012

Nagła zmiana decyzji.

Postanowiłam, że jednak podzielę tematykę mojego bloga na dwa inne adresy. Tu zostawiam tematykę moją: moje zainteresowania, moje rozmyślania na temat życia etc, tematykę dekorowania wnętrz, przepisy kuchenne. Temat mojej córki i wszystkiego co związane z dziećmi przenoszę na nowy blog http://agacina.wordpress.com/
Tak mi jest łatwiej. Jakoś nie umiem się odnaleźć tutaj z wpisami o butelkach, pieluchach, zabawkach i innych dziecięcych pierdołach. Wpisy o Agatce mają też inny wyraz. Pisane są z innym ukłuciem w sercu. Płyną z innej żyły. Te "moje" są już mniej uczuciowe, bardziej babskie. Ja jako kobieta jestem twarda, harda, czasem nawet bardziej męska niż kobieca. Potrafię przybić gwóźdź, potrafię się obsługiwać wiertarką etc. Oczywiście mam w sobie też dużo kobiety. Uwielbiam szpilki, dekolty, biżuterię, ryczę gdy oglądam filmy romantyczne, dokumentalne, dramaty. Gdy wchodzę na temat Agatki budzi się we mnie inny człowiek. Zamyka się inny świat i nawet czuje się inaczej. Nie potrafię tego opisać, ale czuję wewnętrznie, że dla niej muszę poświęcić inną sferę. Już dwa lata temu, kiedy pisałam moje pierwsze wpisy na innym blogu, robiłam to z myślą o pisaniu go w formie listów do Agacinki. Miał być to blog bardzo osobisty, uczuciowy. Dlatego teraz ciężko mi umieszczać słowa pisane miłością między meblami, remontami, wyborem farby do pokoju, czy piekarnika. Gubię się tak po prostu.
Kiedy pytałam Was o zdanie na temat podzielenia blogów, każda z Was radziła pozostać przy jednym. Tak też zrobiłam, ale jednak nie umiem. Przepraszam dziewczyny za takie zamieszanie. "Kobieta zmienną jest" ;) Mam nadzieję, że mimo wszystko wpadniecie też czasem na moje Agatkowe wypociny, chociaż posty o Agatce pisze mi się nad wyraz lekko. Oczywiście tutaj reszta zostaje bez zmian i już jutro podzielę się z Wami pokojem Agatki. Udaną szarością i delikatnymi zdobieniami świątecznymi. Ale to wieczorem, bo dzień będzie dość pracowity ;)

Pozdrawiam i życzę hojnego Mikołaja :)


W oczekiwaniu na Mikołaja

Już od kilku dni słyszę pytanie: Mamo, a cy Mikołaj psyjdzie?  Mamo, a cy Mikołaj zje miodek?  Te pytania mnie rozbrajają. Zastanawiałam się skąd Agatce przyszły do głowy takie pytania? Ma zaledwie dwa i pół roku, a w głowie takie myśli. Potem oglądałam razem z nią odcinek Kubusia Puchatka Zima. Wtedy dowiedziałam się skąd te pytanie. W którymś momencie Maleństwo razem z Mamą Kangurzycą wyglądają przez okno i kangurek zadaje takie właśnie pytanie: Mamo, a czy Mikołaj na pewno do nas przyjdzie? O miodku przyszło jej do głowy pewnie dlatego, że w bajce Kubusiowi jak zwykle przyświeca jeden cel - miodek.

Kiedy nie miałam jeszcze Agatki ciągle powtarzałam, że pierwsze bajki pozwolę jej oglądać gdy skończy trzy lata. Będzie oglądać tylko jedną dziennie na dobranoc, bo będę dbała o jej rozwój. Twierdziłam, że bajki nie wnoszą nic dla dzieci, wręcz przeciwnie blokują ich mowę, myślenie no i rozwój ruchowy. Jak to w życiu bywa moje plany poszły w dal, gdy Agatka miała ponad rok i zaczęła się interesować bajkami i skupiać się na całych odcinkach, a nie tylko na chwilowych scenach. Wielkim moim zaskoczeniem było, kiedy po raz pierwszy oglądała odcinek Kubusia Puchatka o ptaszku Kesi i płakała ze wzruszenia. Odcinek jest dość wzruszający, w tle leci smutna melodia, ale nie spodziewałam się, że takie małe dziecko może tak przeżywać bajkę. Najwidoczniej ma też w sobie sporo empatii.

Agatka bardzo lubi bajki. Niektóre ogląda po kilka razy. Na początku bardzo upodobała sobie bajkę Zgaduj z Jessem, następnie Kubusia Puchatka, potem Myszkę Miki, a teraz w zależności od humoru wybiera między Kubusiem Puchatkiem, Mali Einsteini, a Auta. Czerpie z tych bajek bardzo dużo pozytywnych rzeczy. Rozkminia co do czego, jakie są skutki, czym spowodowane, co jest złe a co dobre. Często opowiada, pyta. Umie na pamięć kilka kwestii z ulubionych odcinków. Bardzo dużo nowego słownictwa nabywa właśnie z bajek. Próbowałam niejednokrotnie skłonić ją do oglądania starych bajek z mojego dzieciństwa. Jednak bezskutecznie. Na kilka krótkich minut zatrzyma się przy Muminkach, nie lubi jednak ani Smerfów, ani Reksia, czy Kota Filemona. Dla mnie najważniejsze jest, że bajki, które ogląda teraz też są pouczające, może nawet jeszcze bardziej niż te "nasze". Nie są głupie, bezsensowne i agresywne. Wręcz przeciwnie. Uczą przyjaźni, dzielenia się, myślenia, pokory i innych ważnych rzeczy.

Nie pozostawiam jednak wychowywania swojej córki bajkom. Staram się aby jak najwięcej mądrości wywnioskowała z rozmów ze mną. Staram się za każdym razem jasno i wyraźnie tłumaczyć wszystko co się wokół niej dzieje. Nie chciałabym, żeby kiedyś wspominała swoje dzieciństwo i uczenie się życia wyłącznie poprzez bajki, ale wiem też, że sami z mężem nie wpadniemy na każdy temat, by móc jej to dokładnie wytłumaczyć. Bajki mają też tę zaletę, że tłumaczą obrazowo. Może gdybym nie pracowała i miała dla niej więcej czasu to mogłabym zrezygnować ze wspomagania się bajkami. Czy w ogóle da się wychować dziecko bez bajek? Czy ono by tak chciało? Sami przecież też je oglądaliśmy i gdybyśmy wychowywali się w czasach, gdzie bajki dostępne są o każdej porze dnia, a nie tylko na dobranoc to też byśmy z tego korzystali. Zastanawiam się tylko czasami, jakim prawem pewien "mądry" polityk zniszczył nasze bajkowe  wspomnienia przypisując im treści i skojarzenia seksualne i inne? Czy ktokolwiek z nas oglądając Smerfy zastanawiał się, dlaczego Smerfetka jest jedną kobietą wśród tylu Smerfów? Dlaczego Bolek i Lolek mieszkają razem, mimo, że są tylko kolegami? Ja nie. Może jestem za mało rozwinięta umysłowo i dlatego nie rozmyślałam nad tym? Może myślałam i myślę zbyt prosto? Mam nadzieję, że nikt nie zniszczy dobrego mienia dobrych bajek obecnych czasów i nasze dzieci będą miały tylko dobre skojarzenia z nimi.

Co do Mikołaja, to czekamy... Buty wyczyszczone, stoją równo w salonie. List napisany, wsadzony w buty. Taką tradycję przekazujemy córce, że 6. grudnia Mikołaj przychodzi do dzieci zabrać listy z życzeniami o prezenty Bożonarodzeniowe i w zamian zostawia mały upominek. Myślałam, że to będą pierwsze święta i pierwsza zima, którą zapamięta córka. Jednak już jakiś czas temu okazało się, że ona pamięta te z poprzedniego roku. Ależ duże było nasze zdziwienie! Dlatego teraz bardzo staram się, aby każdy dzień był dla niej przeżyty jak najbardziej pozytywnie, zwłaszcza te ważne dni. Chciałabym, aby jej wspomnienia z dzieciństwa były jak najlepsze. Ciepłe, miłe, pełne miłości, poczucia bezpieczeństwa, zapachu domu, miłego słowa. Może mi się uda. Chociaż wychowywanie to ciężki trud...

sobota, 1 grudnia 2012

Grudzień, a my w powijakach listopada...

Miałam na grudzień mnóstwo planów, zwłaszcza zrobienie wieńca adwentowego, kalendarza dla córki, stroika oraz ogólne przystrojenie domu na święta. Jak zwykle psotny los zarządził inaczej. Agatka chorowała cały tydzień. Na weekend trochę jej przeszło, a w niedzielę zaczęła gorączkować. Po południu poprawa i cały wieczór i noc przebiegała spokojnie. Wieczorem mąż pojechał do Warszawy, a ja w poniedziałek musiałam pójść do pracy. Zaplanowałam, że po pracy pojadę z Agatką do lekarza. Niestety z pracy wyjechać nie mogłam, bo moje auto całkowicie odmówiło posłuszeństwa. Znajomi odwieźli mnie do przedszkola, stamtąd do domu. Do lekarza nie miałam jak się dostać. We wtorek mechanik przyprowadził mi pod dom naprawione auto. Wcześniej wezwałam lekarkę do domu, bo Agatka w poniedziałek wieczorem znowu zaczęła gorączkować. Diagnoza lekarki: żadna. "Wszystko w porządku". Cała noc nieprzespana, Agatka kręciła się i nie mogła spać. Nad ranem powiedziała, że boli ją brzuszek. Dałam jej lek przeciwbólowy. Rano nie chciała jeść. Skojarzyłam, że od wieczora, przez całą noc i ranek nie robiła siku.  Znowu płacz, że boli brzuszek. Lecimy do szpitala. Wpadamy do rejestracji, a Agatka w trakcie wymiotuje. Zapisują nas bez kolejki. Lekarka po wywiadzie kieruje nas do szpitala na oddział pediatrii. Wracamy do domu spakować potrzebne rzeczy i o 16 jesteśmy w rejestracji na oddziale. Jestem w panice, szoku i przygnębieniu. Ze wszystkim musiałam radzić sobie sama, bo przecież nie ma Tomka! Kto nas odwiedzi, kto nam dostarczy potrzebne rzeczy??? W głowie burza myśli, w oczach łzy, na twarzy uśmiech, żeby nie przestraszyć córki. Okazuje się, że oddział jest przepełniony i będziemy "mieszkać" w sali dla niemowlaków. Salowa oprowadza nas po oddziale, kieruje do pokoju. A tu szok. Sala dla niemowlaków okazuje się salą z łóżeczkami, bez miejsca noclegowego dla mam. Mamy śpią na własnych materacach na podłodze. Ja nie byłam przygotowana na podobną sytuację. Myśl: na czym będę spała? Nie mam nawet koca dla siebie. Wewnętrzna rozpacz, znowu ogromna tęsknota za mężem i niedoceniona wcześniej potrzeba jego obecności. Agatka kojarzyła fakty: założona piżama, kapcie na nogach, jej podusia w obcym łóżeczku, inne dzieci śpiące w podobnych łóżeczkach. Nagle płacz: "Chce do domu Mama". Serce mi się kraja.
"Rozgościłyśmy się". Na telefonie gorąca linia. Przyjaciele dowiozą mi materac i śpiwór. Jak dobrze ich mieć.

Morfologia i mnóstwo innych badań. Kroplówki jedna po drugiej. O 20:00 Agatka zmęczona zasypia. O 22:00 zaczyna drżeć tak mocno, że nie mogę tego powstrzymać. Tata dzidzi z łóżka obok wzywa pielęgniarkę. Mierzenie temperatury. 36,8°, za kilka sekund 37,7°. W ciągu minuty temperatura wzrosła do 39°. W międzyczasie Agatka dostała czopek. Nie pomagało. Leki dożylne. Bez zmian. Agatka cała w dreszczach. Zaczyna płakać. Mimo, że przykryłam ją kocem, kołderką, szlafrokiem i ogrzewałam pocierając, to i tak nic nie pomagało. Kroplówka. Po kilkunastu minutach dreszcze przechodzą. Odkrywamy Agatkę, żeby ochłodzić ciałko. Temperatura praktycznie stała w miejscu. Przez kolejną godzinę Agatka nie spała tylko patrzyła się w sufit. Potem zmęczona zasnęła. Około 24:00 położyłam się i ja. Z zaśnięciem miałam niemały problem. Następnego dnia kolejne badania. Po śniadaniu koleżanka wymieniła mnie na dwie godziny, żebym mogła lecieć do domu wziąć prysznic. Potem dwa dni byłyśmy same. Tomek nie mógł do nas wrócić.
Dziś jesteśmy już w domu. Diagnoza przy dzisiejszym obchodzie: salmonella, ale mogłyśmy wrócić, bo stan zdrowia jet na tyle dobry, że antybiotyki tylko by przedłużyły obecność bakterii. Przynajmniej tak powiedziała Pani lekarka. Zobaczymy. Wyszłyśmy przeziębione. Teraz czeka nas kuracja domowa. Na pewno przyjemniejsza niż szpitalna.
Od 2 dni naszą Jeleniogórską ziemię okrywa śnieg. Najgorszy był chyba ten poranek, kiedy Agatka zobaczyła, że leży śnieg. Jej płacz i prośby o wyjście na dwór były okropne :( A gdy dziś powiedziałam, że wracamy do domu, jej reakcja była świetna. Ubrana jeszcze w piżamę zaczęła zakładać buty kwitując: "Idziemy na śnieg" :)
Zima wywiązała się znakomicie zasypując nas śniegiem na pierwszy dzień grudnia. Niestety nam się nie udało przywitać godnie grudnia. Widząc dziś Wasze blogi smutek spotęgował. Jednak nie zamierzam się poddać. Jutro od samego rana zaczynam wdrażać moje wcześniejsze plany :) Muszę tylko zmienić plany na kalendarz. Potrzebuję szybkiego rozwiązania. Na pewno nie skorzystam z gotowców typu bombonierka ;P ale muszę wykazać się nie lada kreatywnością, żeby kalendarz był gotowy na jutrzejsze popołudnie.
I znowu pracy mam mnóstwo. Jeszcze nie rozpakowałam wszystkich rzeczy z bagażu szpitalnego. Muszę wszystko poprać.

Miałam Wam w krótkiej notatce napisać co u nas, a wyszło jak zawsze ;)

Jak się ogarnę, to muszę nadrobić blogowe zaległości. Jestem taka ciekawa co u Was. A już w szybkim przeglądzie widziałam, że nie próżnujecie :)






Pozdrawiam!