wtorek, 15 grudnia 2015

Odrodzenie

Od dwóch dni jem gorący rosół na rozgrzanie, aż mi z nosa leci. Zawsze tak mam, że gdy jem gorący rosół to lecą te smarki. Teraz podwójne bo przeziębiona jestem. Taką miałam chwilę spokoju, że nic złego się nie działo. Szczęśliwa, zdrowi wszyscy, ja bez bóli wszelakich, skurczy żadnych, noce trochę gorsze, ale ogólnie jak kto pytał to morda mi się od ucha do ucha śmiała i mogłam odpowiadać, że super i oby tak dalej. A potem lawina. Jak grom z jasnego nieba dał znać o sobie ten pech, co w tym roku postanowił szwendać się za mną krok w krok. I zmusza mnie do łez i bezsilności. I złamał mi serce i nogi podcina. Rzucił na kolana, a huk upadku do dzisiaj echem jeszcze czasem wraca i łzy ciśnie do oczu. I na zdrowiu mym próbuje ślad swój odcisnąć jak największy. I w każdą szczelinę życia mego i najbliższych moich próbuje wleźć. Nieproszony. Bałagan zostawia, zamieszanie robi. Przez niego poczułam smak zawodu, którego nigdy już więcej nie chcę czuć. I ciągły strach nad głową moją sieje. A ja już mam dość. I naiwnie myślę sobie, że nowy rok przyniesie mi nowe lepsze dni, jakby nowa liczba coś zmienić miała. I czekałam do tej pory ze spuszczoną głową, każdy dzień licząc niecierpliwie do tego Nowego Roku. Aż w końcu stanęłam na nogi po raz kolejny, słaniając się z bólu i strachu. Pokażę mu, że ze mną to nie tak łatwo. Już nie dam się bezsilności, nie dam mu satysfakcji. Nie będę płakać. Oleję dziada. Może mu się znudzi i pójdzie sobie. A jak nie to pogonię, gdzie pieprz rośnie. Uzbrojona w solidne działo stanęłam wreszcie na warcie swojego szczęścia i będę walczyć. Dołączył do mnie Ktoś bez kogo nie poradziłabym sobie. Podszedł, złapał za rękę i stoi obok. Mój Anioł Stróż, który na chwilę odszedł ale wrócił. Brakowało mi Go.