środa, 31 października 2012

Moja MUMIA!

Tak na szybko pokazuję Wam "strój" mojej córki. Mój własny wykon. Miało być halloween'owo, ale mało strasznie, ażeby maluchy się nie bały. Dodatkowo okazało się, że mój pierwszy pomysł z pajęczyną i pająkiem na piersi nie sprawdził się, bo pająk wyszedł nam zbyt straszny, a Agatka boi się robaczków ;) W zamian zrobiłam dyndającą dynię ;)
W sumie chyba nie do końca widać, że to kostium mumii, ale nie było innego wyjścia. W przedszkolu jest za gorąco, by "opatulać" Agacinkę całą w bandaże. Moim pierwotnym pomysłem zamiast opaski była "kominiarka" z bandaży, jak to u mumii, ale tak jak wspomniałam moje dziecko raczej by tego nie przetrwało. Zatem strój jest delikatny i przewiewny, a zarazem wygodny.

Na przyjęcie w domu postanowiłam trochę wzmocnić strój w dodatkowe akcenty :) Relację z owego przyjęcia zdam na pewno ;)

Nie wchodziły w rachubę żadne kostiumy księżniczek, wróżek ani innych cukiereczków. Agacinka ma swój charakter i NIGDY(!!!!) nie będę w niej wyzwalać zapędów do takich słodkich i banalnych postaci. Mam nadzieję, że nie będę przez nią samą zmuszona do tego ;) 






wtorek, 30 października 2012

O sobocie pełnej zaskoczeń i niedzieli, która obudziła w nas dzieci

Zima zapowiadana była od kilku dni. Ostrzegano w tv i radio. "Spadnie śnieg, i co z tego?
Spadnie, a temperatura będzie na plusie i śnieg stopi się szybciej niż zdąży nacieszyć oczy."
I pierwszy raz zima mnie zaskoczyła! Zawsze to ja się śmiałam, kiedy słyszałam hasło "Zima zaskoczyła kierowców", a teraz sama wyszłam na bałwana wpatrującego się z niedowierzaniem w widok za oknem. Na prawdę takiej ilości śniegu się nie spodziewałam! Z godziny na godzinę śniegu przybywało, w rezultacie na podwórku  mieliśmy około 30cm pokrywy śnieżnej :) Dopiero wieczorem przestało padać.

Moje dziecko chodź miało okazję przeżyć dwie zimy, to nie przypuszczałam, że skojarzy że małe białe płatki spadające z nieba to śnieg. A jednak! Obudziła się i woła: "Mama pac śnieg!". Zafascynowana wędrowała z okna do okna, upewniając się co chwilę, że po śniadaniu pójdziemy na spacer.

Powiem Wam szczerze, że i ja już dawno nie miałam takiej ochoty na spacer jak w sobotę! Poszłam z wielką chęcią!






 Po spacerze Agatka zmarznięta uciekła pod kocyk i rozgrzewała się ciepłym mlekiem (to jej napój energetyczny ;) Uwierzcie mi, czasem potrafi być mega śpiąca, a po wypiciu butelki mleka wstaje jak nowo narodzona! Dla pewności napiszę, że dajemy jej zwykłe mleko 2 lub 3 procentowe - samo! ;) )




W domu pojawił się stały epizod zimy - susząca się odzież na grzejnikach :)
Nagły napad zimy wprawił mnie w nastrój zbliżających się świąt Bożego Narodzenia. Agatce sceneria bajki w trakcie zimy również się spodobała i obejrzała bajkę dwa razy!



W niedzielę pogoda zachwycała i trochę zadziwiała. Rzadko zdarza się bowiem, by na śniegu leżały złote jesienne liście. To trochę tak, jakby na spodnie nałożyć rajstopy ;) Ale wiadomo - moda się zmienia! ;)

Z poobiedniego spaceru wyszła wojna na śnieżki. Nie wiem kto się lepiej bawił - my czy dzieci. Chociaż trudno było określić, czy my to na pewno dorośli ludzie. Jak to niewiele głupiemu trzeba do radości ;) Ale co tam, w końcu mamy jeszcze po dwadzieścia lat! ;)







Śnieg się utrzymał do dnia dzisiejszego. W mniejszej ilości, ale zawsze! Na weekend zapowiadają ocieplenie, więc spacery trzeba będzie odłożyć, bo błoto, które się utworzy będzie je raczej uniemożliwiało.

Na jutro muszę zrobić córce przebranie halloweenowe do przedszkola. Wymyśliłam, że przebiorę ją w mumię :) Jeśli mi się uda to się pochwalę.

Dziewczyny z okazji zbliżających się świąt życzę Wam jak najlepszych warunków drogowych i pogody, bo jednak są to dni, które wymagają długich godzin spędzonych na powietrzu i w trasie.

Pozdrawiam Was serdecznie!

piątek, 26 października 2012

To już... :)

Tak, to już w ten weekend zaczynam swoją przygodę nabywania zawodu dekoratora wnętrz :) Marzyłam o tym :) Prawdę mówiąc nie mogłam się doczekać, ale im bliżej tym bardziej się boję ;)
Trudno mi też pogodzić się z faktem, że co drugi weekend nie będzie mnie w domu. Weekendy są dla mnie zawsze bardzo cenne. Tylko wtedy mam tyle czasu dla córki, męża, no i nadrabianie porządkowych zaległości z tygodnia. A teraz? Teraz będę tęsknić zza szkolnej ławki.
Jak to w życiu jest, że jedno idzie zawsze kosztem drugiego?... Jednak bez tego nie dam rady zaistnieć w tym zawodzie. Niestety.

Do szkoły będę musiała dojeżdżać około 60km. Na 8 rano! Z domu wyjeżdżać będę musiała najpóźniej o 7.00 MASAKRA! Ale przecież do pracy wyjeżdżam o 7.20, to nie będzie wielka różnica.

Na weekend zapowiadają opady śniegu, więc na pierwszy wyjazd planuję wyjechać nieco wcześniej.

Ech, zachciało się! ;)


A poniżej przedstawiam Wam kuchnię, która zawsze mi się marzyła. Od lat. Jestem wielką fanką stylu angielskiego, prowansalskiego i skandynawskiego od dawien dawna i ta kuchnia wynaleziona kilka dobrych lat temu podoba mi się do dziś! Jedyne czego mi tu brakuje to jakieś ładne firaneczki lub zasłonki. Najlepiej z delikatnego materiału, by trochę odciążyły wnętrze.

źródło: http://projektykuchni.wordpress.com



Pozdrawiam! Trzymajcie kciuki za niewykształconą ;)

czwartek, 25 października 2012

O takie żale!

Wyobrażacie sobie życie bez piekarnika? Ja sobie wyobrażałam. Nie wiem czy takie zaćmienie na mnie naszło, czy po prostu nieświadomie chciałam sama siebie oszukać, ze życie bez niego to pestka, by nie żałować, że go nie mam? Nie wiem. Teraz tak nie myślę i TĘSKNIĘĘĘĘĘ!! Och jak tęsknię!
Jak już wiecie, pisałam niejednokrotnie przecież, że dopiero meblujemy to nasze domostwo, co to nasze nie jest ale może będzie, a na razie wynajmowanym jest. I oczywiście jak to w szarym, zwykłym życiu bywa na przyjemności w polskim domostwie trzeba czekać dłuuugo. Aż się uzbiera z marnej wypłaciny, odkładając co miesiąc (jeśli ma się co odłożyć), albo można wziąć kredyt. U nas druga opcja nie wchodzi w grę, więc tak co miesiąc szukamy wolnego grosza w kieszeni, ale zawsze coś wypadnie i ten grosz trzeba przeznaczyć na sprawy ważniejsze np. ostatnio na leki, gdy to się pannie A. i pani M. zachciało chorować. Nie wspominając o tym, że auto nasze to do zdrowych nigdy nie należało i co miesiąc pokaźne kwoty na jego reanimację musimy przeznaczać. I takim sposobem w kuchni stoi tylko mała część segmentu, na który mogliśmy sobie pozwolić, a reszta czeka. Wysoka szafka z miejscem na piekarnik też w kolejce długiej jak za komuny stoi, a koszt jej dość spory bo ponad 600zł. A gdzie w tym wszystkim piekarnik? Nie kupię piekarnika, dopóki nie kupię szafki. W planach też płyta indukcyjna, bo na dwupalnikowej zastępczej gotujemy. Pali? Pali! To w tej kwestii nam się aż tak nie pali ;) Może poczekać, ale ten piekarnik to już taki sprzęt co nam, miłośnikom dobrego różnorodnego jedzenia zaczyna solidnie brakować!

W pracy przestój - jak to jesień, więc i wypłata marna. A żreć się chce ;) I w po głowie chodzi kurczak pieczony, i pieczeń jakaś, i ciastka kruche i sernik na ciepło albo jakiś piernik na sprawdzenie przed świętami... O Matko z córką! A tu święta za pasem przecież! I co by tu wymyślić by tę szafkę i ten piekarnik móc zakupić...?

Przyznaję więc rację mojemu mężowi - bez piekarnika nie da się żyć!

P.s. a za oknem jesień pokazuje nam tę swoją brzydką stronę. Buuu




Pozdrawiam wszystkich co tu przelotnie i wszystkich co tu na stałe. Dziękuję :)

wtorek, 23 października 2012

Moja Agacinka!

Nie wiem czy jest coś mocniejszego, ważniejszego, coś co przebiłoby te uczucie, lub mogło je zniszczyć.
Nie wyobrażam sobie życia bez niej. Gdy tylko dowiedziałam się, że jestem w ciąży całe moje życie się zmieniło. Gdy już się pojawiła to moje serce zaczęło inaczej bić. I z każdym dniem rośnie. Nie przypuszczałam, że można tak kogoś kochać. Bezgranicznie. Bez względu na wszystko. Że można by było dla kogoś bez wahania oddać życie. A jednak...

Macierzyństwo nie jest usłane różami. A jeśli, to na pewno są to róże z kolcami. Nigdy nikomu nie powiem, że narodziny dziecka to tylko radość i taki wspaniały czas, że wszystko jest piękne, różowe i należy się spodziewać kadru jak z najpiękniejszego filmu. 
Mimo to wszystkich namawiam do tego, by mieć dzieci. Współczuję z całego serca tym, którzy ich mieć nie mogą. 

Dziecko dla matki to jak słońce dla wszechświata, to jak woda dla ryb, jak silnik dla auta. Dopóki nie ma się dzieci, to tylko można sobie wyobrażać jak to jest, jak bardzo, jak mocno, jak bezcennie... Wszystko zwiększa się tysiąckrotnie, gdy dziecko pojawia się w naszym życiu i potem z każdym dniem wzrasta jeszcze bardziej. Wzrasta z każdym uśmiechem, z każdą chorobą, z każdym przytuleniem, pocałunkiem, z każdym "mamo", "mamuś" i "mama". Wzrasta nawet wtedy, gdy wesoło nie jest i dziecko nabija guza, psoci, rozrabia, pyskuje i wymusza. 

Każdego ranka dziękuję, że była mi dana. Co wieczór gdy zaśnie całują ją w czoło i szepcę, że kocham i życzę miłych snów. W pracy tęsknię i najchętniej wydzwaniałabym do przedszkola z pytaniami co robi, czy spała, ile zjadła. Gdy jadę do domu po pracy, główną myślą jest Ona. 

I choć myśli często mam paskudne, bo już taka jestem i nie umiem ich odgonić, to wiem, że nigdy nie dałabym jej skrzywdzić. Potrafiłabym zabić, gdyby ktoś zrobił jej krzywdę, gdyby ktoś chciał mi ją zabrać.
Dla niej oddałam większość swojego życia i oddam jeszcze więcej. 

I nie chcę od niej niczego. Nie oczekuję i nie wymagam. Jedyne o czym marzę to tylko to, by wiedziała, że może zawsze przyjść do mnie kiedy będzie jej źle, że we mnie ma wsparcie, że pomogę i że bardzo, ale to bardzo mocno ją kocham!

Mam też jeszcze jedno marzenie, by Agatka mogła jeszcze kiedyś dzielić z kimś swój pokój...

 








Z dyńki

Nie, nie będę nikogo biła i nikogo nie biłam ;) Z dyni zrobiłam w sobotę pierwszy raz zupę. Krem oczywiście. Bałam się jej jak cholera, ale lubię wyzwania i musiałam ją zrobić. Do ostatniej chwili nie byłam pewna co z tego wyjdzie i czy przypadkiem cały gar zupy nie wyląduje w sedesie ;) Gdy kawałki dyni i ziemniaków były już miękkie postanowiłam spróbować co i jak. I tu zaskoczenie: to ma smak! I to całkiem niezły! Przyprawiłam według swojego gustu, zblenderowałam i podałam z drobno posiekanym szczypiorkiem i grzankami smażonymi na oliwie. Mmmmmm mniam! Przepyszna! Mąż mój opychał się jak głupi, a córa wciąż powtarzała: "pysna!" :) Nie muszę chyba Wam mówić jaki miałam uśmiech ;)

Dynia najpierw gościła na komodzie w jadalni. Dopiero potem została skonsumowana i przetworzona na straszydło.





Dynię od początku przygotowywałam tak, by z jej skorupy zrobić straszliwą gębusię na Halloween, a tak właściwie to tak na próbę przed Halloween, bo nigdy jeszcze nie wycinałam nic z dyni. Wyszła też całkiem, całkiem. Niestety już dziś zwiędła i wygląda bardziej potwornie ;) Zresztą chyba o to chodzi ;)


Agatka była strasznie zaciekawiona i nie mogła się doczekać, aż zaczniemy dłubać w skorupie. Wydłubana dynia bardzo jej się spodobała i zwracała na nią uwagę bardzo często. W niedzielę wieczorem nawet sama zaproponowała, żeby włożyć w nią świeczkę :)





Na dzień przed Halloween zrobimy nową i postawimy na ganku :)

Już za kilka dni pochwalę się Wam moimi zdobyczami z targu staroci. Co niedziela na obrzeżach Jeleniej Góry otwarty jest targ. Jedna część jest przeznaczona na stragany z "nowościami", druga zaś na stoiska z rupieciami. Jak wiadomo takie starości to często niedocenione skarby i ja systematycznie sobie coś tam wynajduję za dosłownie kilka złotych. Ale o tym już niebawem.


Pozdrawiam i dziękuję za każdą poświęconą minutkę na moje wypociny!!!! :)

poniedziałek, 22 października 2012

Poranek

Poranne wstawanie jest jednak przyjemne :)
Niektórych widoków nie da się bowiem zobaczyć o innej porze, jak tylko o poranku.  Dodatkowo jeśli jest to słoneczny początek dnia, to tym bardziej cieszy oko i wzmacnia swój urok. Nie trzeba nawet mieszkać w mega atrakcyjnych miejscach, by móc podziwiać urokliwe przebudzanie się dnia, kiedy to słońce dopiero przeciera oczy i leniwie rozsyła pierwsze promyki w najdalsze zakątki wszechświata. Nawet z okna obskurnego wieżowca słoneczne poranki zapierają dech w piersiach. Moim zdaniem wiosna i jesień dodatkowo potęgują piękno tych chwil.




I tak właśnie ostatnie dni, kiedy to jesień postanowiła rozpieszczać nas dostępem słońca i jego ciepłem, codziennie rano mogłam rozkoszować się widokami z moich okien. Zazwyczaj ten piękny czas pobudki słońca spędzam w aucie, w drodze do pracy. I gdybym tylko mogła się zatrzymać to nie raz zrobiłabym zdjęcie, by móc podzielić się z Wami widokami na naszą piękną Śnieżkę, bo uwierzcie mi widoki niejednokrotnie zapierają dech w piersiach! Przypuszczam, że któregoś pięknego dnia, albo przejadę zjazd do pracy, albo spowoduję wypadek przez te gapienie się na góry.

Tym razem dzielę się z Wami widokami z tarasu. One też są warte uwagi. Zdjęcia robiłam w czwartek.
Za moimi oknami zastałam cicho szemrące drzewa, otoczone babim latem i poranną mgłą. Lśniły od rosy i delikatnie przepuszczały pierwsze promyki słońca. Zanim jednak postanowiłam zrobić zdjęcia na pamiątkę tych chwil, słońce wzeszło już dość wysoko.

Widok na Śnieżkę




Dzisiaj mgła. Ciemno, pochmurno, zimno i przygnębiająco...

W ramach tego, wbrew pogodzie wysyłam Wam ciepłe pozdrowienia i dużo słońca!

wtorek, 16 października 2012

Miłe złego początki...

Ja tu tylko na chwilkę, bo u nas ostre zapalenie oskrzeli z początkami zapalenia płuc. Taka diagnoza u mnie i u Agatki. Chciałoby się rzec: jaka matka taka córka. Albo odwrotnie, bo to jednak Agatka była pierwsza.

Zanim jednak dowiedzieliśmy się jakie to chorubsko przyczepiło nam się do d... spędziliśmy bardzo miły weekend w towarzystwie mojej rodziny. Przyjechała jedna z moich sióstr z Mazur, razem ze swoim mężem i dziećmi. Dołączyła do nas nasza młodsza siostra z chłopakiem i synem, która mieszka niedaleko. I tak całą zgrają zwiedzaliśmy najbliższe zakątki dolnego śląska i cieszyliśmy się sobą. Aura jesieni bardzo nam dopisywała :) Chociaż temperatury były dość niskie.




Teraz tydzień urlopu, jak nie więcej. Antybiotyki, na lodówce rozpiska co brać i o której godzinie i tylko słychać z różnych miejsc w domu okropny kaszel.


A poniżej mała zapowiedź następnego wpisu :)



Pozdrawiam, do następnego zaczytania!

środa, 10 października 2012

Muchomor



Kilka dni temu będąc na spacerze w parku przy uzdrowisku, znaleźliśmy piękne okazy muchomora ;) Bardzo dawno ich nie widziałam, bo po pierwsze nie lubię chodzić na grzyby, po drugie nie miałam przez kilka lat okazji być w lesie. Jednak jak się okazało nie trzeba iść do lasu, by gagatka spotkać ;) Ten muchomor mi się z czymś skojarzył... Konkretnie z moimi wnętrzarskimi zawirowaniami w domu. Planów mam mnóstwo, wizje w miarę w jednym obranym stylu, ale tak jakoś nie do końca mi wychodzi. Zawsze coś mnie kuje w oczy, czegoś mi brakuje, coś uwiera. I tak sobie pomyślałam, że to tak jak z tym muchomorem, niby grzyb, nawet ładny, ale niejadalny...

Najbardziej zależy mi, by dom był dla nas przytulny. Byśmy zawsze czuli się w nim komfortowo , czysto i ciepło. Są przecież mieszkania, w których pomimo ze jest czysto to chłód i atmosfera sprawia, że czujemy się dziwnie brudni i sparaliżowani. Nawet nie do końca umiem to opisać.
Swój dom z dzieciństwa pamiętam zawsze jako czysty, ciepły, pachnący i bardzo klimatyczny. Taki, w którym i za dnia i za nocy czuło się komfort przebywania w nim i korzystania z niego. I nawet nie była to do końca zasługa mebli czy stylu, bo o to było ciężko. Meble używało się kilkanaście lat, każde z innej bajki - tu sosna, tam dąb, gdzie indziej płyta na rogach spuchnięta od wilgoci czy poobijana. (Piszę każdy rodzinny dom, bo było ich trzy za czasów mojego dzieciństwa - wszystko za sprawą rodziców, którzy często zmieniali miejsce zamieszkania szukając swojego miejsca na Ziemi.)

Chciałabym, żeby Agatce też tak kojarzył się nasz dom, nawet jeśli to tylko kolejny wynajmowany przystanek. Sama również bardzo lubię mieszkać w przyjemnych wnętrzach, wręcz nie wyobrażam sobie inaczej. Dlatego zawsze dużo pracuję nad mieszkaniem i staram się włożyć w nie serce, co o dziwo niektórych moich znajomych bardzo dziwi, bo nie widzą w tym sensu. Moim zdaniem tam Twój dom, gdzie twoje serce. A jeśli chcesz się zawsze czuć jak w domu, a nie lokalu, to musisz obdarzyć go uczuciem i takim go stworzyć. Nikt tego za Ciebie nie zrobi. W naszym przypadku trochę to trwa i wcale nie jest mi z tym źle. Kocham urządzać i sprawia mi to dużą frajdę. Wiec jeśli mogę to robić tak, by czuć się szczęśliwa, to czemu nie miałoby to trwać wieczność? Do perfekcji dochodzi się powoli. Metodą prób i błędów. I nawet zaczynam widzieć pozytywne aspekty mieszkania w wynajętym mieszkaniu, bo z każdym nowym mam nowe pole do popisu i świeży "materiał" ;) Chociaż i tak tęsknota do własnego M staje się coraz większa...

I tak muchomor stał się metaforą naszego domu - niby nasz dom, ale nie nasz, bo wynajmowany.




 Pozdrawiam! 


P.s. a może by tak położyć tapetę w miejscu łączenia kuchni z jadalnią?

sobota, 6 października 2012

Pierwsze wyznanie

Tak jak obiecałam odsłaniam Wam część mieszkania. Jest to jadalnia. Tu zostało najmniej do zrobienia, przynajmniej na razie ;) No i tutaj też mogłam dojść do etapu dekoracji. Inne części mieszkania jeszcze tego doczekać nie mogły.
Wiem, że jeszcze długa droga przed nami, jeżeli chodzi o doprowadzenie domu do stanu zadowalającego, ale skoro podjęłam się prezentacji na blogu i już powiedziałam "a", to chcę dotrzymać słowa. Poza tym może podpowiecie coś, bo mi czasem brak pomysłów. A raczej jest ich tyle, że ciężko wybrać najlepszą. W dodatku moja niecierpliwość do urządzania wnętrz często kończy się tym, że zaliczam wpadkę za wpadką i wtedy sama na siebie klnę. Niestety urządzanie domu to też nie tania zabawa. Umówmy się, na targach staroci nie wszystko można dostać i też nie zawsze za niską cenę. Chociaż mam kilka fajnych zdobyczy za grosze i się nimi pochwalę, ale to już innym razem.

Gadu, gadu a tu już prawie północ...






A więc w jadalni stoi moja zdobycz roku. Biała komoda, o której już wspominałam, kupiona za jedyne 100zł :) Stara witryna to zdobycz mojego męża. Wytrzasnął ją z rupieciarni jakiegoś starego domu, który wynajmowali dla pracowników budowlanych. Do kompletu jest szafka stojąca, na razie ulokowana w kuchni. Muszą one poczekać chwilę na odrestaurowanie.
Stół i krzesła też są wiekowe i zniszczone potwornie, ale piękne. Dębowe ze skórzanymi siedziskami na krzesłach, które już popękały. Niestety stół i krzesła są zapożyczone i z czasem musimy kupić sobie inne, te zaś zwrócić.







Okna tymczasowo ozdobiłam firankami z mojej kolekcji. Zawsze mieszkaliśmy w mieszkaniach maksymalnie dwupokojowych, dlatego nigdy nie miałam potrzeby kupowania większej ilości firanek, zwłaszcza po kilka sztuk takich samych. Teraz jednak z racji tego, że kuchnia łączy się z jadalnią, a każda z nich ma okno, chciałabym by miały takie same firany i zasłony. Więc czeka mnie baraszkowanie po sklepach z firanami  i zapewne kilka godzin przy maszynie.



Jeżeli chodzi o prezentowaną jadalnię, są dwie rzeczy, które strasznie mnie irytują. Po pierwsze kolor ścian. Chcieliśmy z mężem delikatnie oddzielić jadalnię od kuchni. Stanęło na innym kolorze ścian. Jednak po akcji malowania okazało się, że efekt nie jest zadowalający. Jeszcze do zniesienia były, do czasu, gdy stanęła na tej ścianie komoda. I wtedy kłucie w moich oczach wzmocniło się. Mój mąż nienawidzi malować ścian i ja również, dlatego ze zmianą nam się wcale nie spieszy, ale nie wiem jak długo wytrzymam...



Druga rzecz to wystający perfidnie kabel od instalacji świetnej. Za czasów byłych właścicieli zasilał on halogeny w barku kuchennym, który oddzielał kuchnie od salonu. My mamy inną wizję na kuchnię, więc za bardzo nam on nie pasuje. Jednak nie chcę za wcześnie podejmować decyzji o jego usunięciu, ponieważ rozważam powieszenie w tym miejscu kinkietu.
Na razie do maskowania tego paskudztwa służy paprotka :) Chcę powiesić do niej jeszcze jedną lub dwie na takich samych donicach (IKEA). I chyba na tym właśnie poprzestanie jeżeli chodzi o tę ścianę.






Oglądając zdjęcia zauważycie na pewno siedzisko do karmienia dzieci. Jest to nietypowy mebel tego typu, ale zachwalam i zachwalać będę. Jednak o nim ze szczegółami napiszę w innym poście.

No i moje storczyki. Odchorowują nieco przeprowadzkę, bo markotne takie. Muszę im sprezentować takie same doniczki. Chwilowo podoba mi się ta czarna (IKEA), więc storczykowi z okna zakupię taką samą. Przez okres jesieni ta żółta może sobie postać, by wzmocnić jesienne deko ;)

Co do dekoracji, to krótko. Żołędzie i kasztany znajdujące się w koszyku zbieraliśmy sami w pobliskim parku, w całkowitej ciemności, bowiem wieczór późny nas zastał. Liście, którymi udekorowałam spodek ze świecami (IKEA) spadły na nasze podwórko dzisiaj podczas silnego wiatru. Także full natural design ;)




To chyba na tyle. Idę spać :)

P.s. Przy okazji mogę pokazać Wam pierwsze jesienne ludziki w wykonaniu mojej Agacinki, no powiedzmy, że TROCHĘ pomagała jej Pani z przedszkola ;) W sumie to jest to ludzik sztuk jeden i konik również sztuk jeden. Agatka dumna jak paw. Oczywiście nie mogło jej zabraknąć przy prezentacji. Nie omieszkała mi również pozować, wymyślając przy tym miny, które ma wyćwiczone do perfekcji.







Bardzo, bardzo dziękuję za miłe komentarze i życzę Wam miłego weekendu!

Buziaki od Agatki...