poniedziałek, 28 stycznia 2013

Kolejny raz

Kolejny raz na smutno, ale muszę podzielić się z Wami czymś co dziś przeczytałam. Jest to list, który mimo, że nie pisany moją ręką i odbiorcą też nie jestem, to jest on mi bardzo bliski i w pewnym sensie mnie dotyczy. List, który wyciska łzy. List pisany życiem. List szczery i przepełniony uczuciami... List jest osobisty i zaczarowany, dlatego przekazuję go Wam w oryginale...
Jestem młoda, mam 16 lat, Ty masz 22, ale wiesz...

Ja dostałam większego kopa w dupę od życia. Mnie nie głaskało po głowie. Nie mieszkam z rodzicami i nie dostaję od nich miłości. Szukałam jej w Tobie... też nie znalazłam. Walczę o każdy dzień, o każdy uśmiech. Bo mi nie wychodzi to tak łatwo jak Tobie. Mając te 10 lat patrzyłam jak mój ojciec katuje moją matkę. Modliłam się o każdy następny dzień życia dla niej. Ty nigdy mnie nie zrozumiesz. Nawet nie przeczytasz tego listu, który nieświadomie zaczęłam do Ciebie pisać. Trudno. 

Ostatnio ją zobaczyłam. Moją Mamę. Trzeźwą, Taką jaką zawsze chciałam żeby była. Miała łzy w oczach. Tak ciężko było powstrzymać moje. Ja odjeżdżałam, obiecałam jej, że wrócę. Nie potrafiły wyjść mi z ust słowa, które miałam w myślach. Żeby na mnie czekała, taka jak mnie żegna. Ściskała moją rękę tak, jakby już miała nigdy nie puścić. Puściła. Musiała. Zamknęła za mną drzwi i pewnie, znając ją, rozkleiła się na dobre. Wsiadłam do auta i też nie mogłam trzymać w gardle łez. Ojciec jechał z nami, obok mnie. Człowiek przez którego bałam się przychodzić ze szkoły do domu. Bałam się, że zrobi coś mojej Siostrze. Ona była całym moim światem, broniła mnie sobą w każdym momencie. Oddałabym za nią życie. Nie raz ja musiałam bronić ją przed ojcem. Niewiele mogłam zdziałać. Zazwyczaj reagowałam panicznym krzykiem i płaczem, prośbami pomiędzy jednym krzykiem, a drugim. Wszystko, tylko nie Ona. Do mnie rzucił się raz. Nigdy mnie nie uderzył, ale wtedy widziałam tą furię w jego oczach. Tą, którą zazwyczaj miał, gdy bił moją Mamę. Miałyśmy siebie. Ja miałam Siostrę, dzięki niej mogłam spać. Ona miała mnie, dzięki mnie mogła żyć. Moja Mama? Moja Mama... miała alkohol. To w nim wylewała swoje smutki. Zostawiłam ja tam. Nie może patrzeć jak dorastam, nie wie, że się w Tobie zakochałam, że jesteś moją pierwszą miłością. Alkohol czyści jej pamięć do tego stopnia, że czasem nie wie kim jest. Uzależnił ją od siebie. To alkohol zabrał jej mnie. To alkohol wpływał na jej męża, w którym się kiedyś zakochała tak, że pozwalała mu na wszystko. Mimo to go kocha, pewnie będzie kochać do śmierci, jej ostatniego dnia męczenia się w samotności. To jest wspaniała kobieta. Kochająca tak, jak nie możesz sobie tego nawet wyobrazić. Tak. Tego faceta i nas. Nas przede wszystkim. Mnie straciła najwcześniej.

Tata. Wybaczyłam mu. Wybaczałam mu każdego trzeźwego poranka, mimo, że wieczorem znów przez niego lały się łzy i nie raz krew mojej Mamy.

To dzięki niemu nauczyłam się wybaczać...

Ten list ma kontynuację, ale nie chcę przekazywać jej dalej. Postanowiłam (za pozwoleniem autorki) opublikować go na blogu, bo chciałabym Was o coś prosić...

W każdym domu pisze się inna historia. Każdy dom ma swoje karty i akta. Akta życia. W niektórych jest lepiej w niektórych gorzej. Do niektórych można by wejść z kamerą i nagrać reklamę płatków śniadaniowych, w innym dramat... Są domy, do których szczęście nie zagląda. Nie zagląda też sąsiad, który mimo, że słyszy, nie zareaguje. Uda, że nic nie wie i stanie się głuchy na wrzaski i krzyki. Sąsiad, który nie poda pomocnej dłoni. Sąsiad, który zauważy i skomentuje, że trawnik nie przycięty, ale gdy potrzeba jego głosu, gdy komuś dzieje się rzeczywista krzywda - milczy.

Tak łatwo jest ocenić innych, gdy nie wie się o nich nic. Tak łatwo jest podsumować, mimo, że nie zna się realnych liczb.

Żłobek i przedszkole

398071_2632797654316_901389156_n

Nie moje marzenie to.

Nie moje plany.

Nie mój zamysł najmniejszy.

W innym świecie nas widziałam. W innej codzienności. W takiej bez pośpiechu, bez narzuconego grafiku, bez codziennych rozstań i podróży autem dwa razy po tej samej trasie. Przynajmniej nie przez pierwsze dwa lata.

Moim marzeniem i planami było samodzielne wychowywanie Agatki w domu. Chciałam wszystkiego uczyć ją sama. Móc cieszyć się każdym jej nowym osiągnięciem na bieżąco. Móc codziennie witać ją wyspaną w łóżku, wychodzić po śniadaniu na spacery, witać Tatę w drzwiach, gdy wróci z pracy... Chciałam codziennością domowego ogniska uczyć ją świata i życia. Każdą godziną spędzoną razem. Rozmową i życiem toczącym się w domu od świtu po zmierzch.

Życie jednak nie ułożyło się po mojemu. Los kolejny raz podciął nam nogi. Musiałam oddać Agacinkę do żłobka. Miała zaledwie dziewięć miesięcy. Dla mnie zaledwie. Bo przecież miałyśmy być razem w domu długo, dłużej...

Żłobek stał się Agatki drugim domem. Wszak dziewięć godzin to prawie pół dnia. Wychowywanie swojego dziecka chcąc nie chcąc oddałam w cudze ręce. Ze smutkiem i żalem w sercu dane było mi odwieszać worek na wieszaczku żłobkowym. Codziennie mleko pakować, pieluchy zliczać, body, śpiochy, kaftaniki składać w obce szafki.

Zastał nas świat zupełnie inny niż do tej pory. Świat z zegarkiem w ręku.

Były łzy, był smutek, była tęsknota niezmierna, były rozterki i oczekiwanie pod drzwiami placówki na to, aż płacz umilknie, by móc z nieco lżejszym żalem ruszyć do pracy. Były długie godziny z mnóstwem pytań retorycznych w głowie. Czy mleko dość ciepłe podali? Czy pielucha na czas zmieniona? Czy płacze jeszcze, czy przestała? Czy zajmują się dobrze, czy może w kącie sama sobie zostawiona siedzi? Czy nie za ciepło w tym sweterku i czy nie zapomną spodni z wierzchu zdjąć? Czy tęskni mocno, czy słabiej nieco?

I chodź wiedziałam, że nie my pierwsze i nie ostatnie, to żal na sercu było i niepogodzenie z losem. I mimo, że to krzywda żadna, bo przecież tyle zalet można wymienić, to i tak smutek łzy z oczu wyciskał.

I różnie bywało. Raz lepiej, raz gorzej. Raz w deszczu przez miasto mknęłyśmy, raz w słońcu męczącym. Czasem we mgle, a czasem o poranku złocistym. I różne nas uczucia spotykały, bo płacz przez rozstania, gdy ciężko było drzwi za sobą zamknąć, ale też płacz z rozpaczy, gdy jeszcze zabawa nieskończona, a czas wracać do domu.

I ciężko powiedzieć czy więcej plusów, czy minusów. Czy potrafiłabym sama tyle nauczyć i doświadczyć? Czy miałabym czas wszystko pokazać? Czy nie zabrakłoby mi inwencji twórczej na nowsze, ciekawsze zabawy? Agatka chorowałaby rzadziej będąc w domu? Jadłaby więcej? Czułaby się lepiej? Bawiła bezpieczniej?

Nie wiem, co mogło być korzystniejsze. Przebywanie wśród dzieci wydaje się być lepsze, ale czy zastępuje czas, który mogła spędzać ze mną?

Większość z nas staje przed podobnym wyborem, kiedy do pracy czas wrócić i dzieci oddać pod opiekę innym ludziom. Szczęściem ogromnym obdarzeni są Ci, którym dana pomoc dziadków.

Ja wkładałam i nadal wkładam całe serce w jak najlepsze życie mojej córki, dlatego wtedy wyborem najlepszym z możliwych było pójście do pracy. Wiem, że gdybym tylko mogła, to zostałabym w domu z Agatką. Może dwa lata, tak jak zakładałam, a może więcej, tak jak to było moim marzeniem...

Niedługo czeka nas przeprowadzka do przedszkola. Wiem, że czeka mnie znowu to samo co kiedyś. Wiem, że może być gorzej, chociażby dlatego, że teraz Agacinka umie mówić i wyrażać swoje uczucia. Przygotowuję się do sytuacji, kiedy będzie trzymała mnie mocno za kurtkę i prosiła: "Mama, nie zostawiaj mnie", "Nie chce tu zostać"... ale wiem też, że nawet jeśli przygotuję się wewnętrznie do tych chwil, założę pancerz, zabiorę ze sobą setki chusteczek, to nie wybronię się od uczuć. Pancerz pęknie, chusteczki zamokną, serce zakołacze, ręce zadrżą  zawyję rozpaczą jak wilk do księżyca.

To nie siebie jednak mi żal. Najbardziej boję się o Agatkę. Czy poradzi sobie z nowymi realiami. Czy zaakceptuje nowe towarzystwo, zmianę grafiku, obyczajów... Czy szybko się zaaklimatyzuje, czy będzie długo odwracała się ze szklanymi oczami patrząc jak wychodzę?

Serce kraja się na samą myśl, a to dopiero przed nami. Żal mi, że zamiast dopiero teraz doświadczyć tego uczucia, my będziemy przerabiali to kolejny raz. I może bogatsi o doświadczenia będziemy mądrzejsi, silniejsi i wytrwalsi? Może...

Wiem jedno. Żłobek to nie musi być zło konieczne. Wyliczyć można mnóstwo zalet, jakie daje dziecku. W dzisiejszych czasach, kiedy Matki muszą zarabiać na chleb, koniecznością jest oddać swoje pierworodne w opiekę obcym (lub nie) ludziom. Jednak gdybym miała wybór, zostałabym z Agatką jak najdłużej, nie zwracając uwagi na korzyści żłobka. Każdego dnia o tym myślę i potwierdzam się w tym przekonaniu. Każdego dnia takiego jak dzisiejszy, kiedy Agatka przytula się mocno i oderwać na chwile nie chce mówiąc, że stęskniła się, upewniam się, że moja obecność przy niej byłaby najlepsza.

488012_3688260720233_405765497_n 599395_3688269640456_1996249205_n z

piątek, 18 stycznia 2013

Na palcach jednej ręki

... mogę policzyć tygodnie (z ostatnich miesięcy), kiedy żadne z nas nie chorowało. Dzisiaj znowu siedzę z Agatką w domu, bo wstała z gorączką, do tego kaszle i katarzy. Najgorsze jest to, że od listopadowo-grudniowych chorób Agatka jest na kuracji odpornościowej, która jak widać nic nie dała. Ja też w grudniu przed świętami przeziębiłam się i ciągnie mi się do dziś. Już sama nie wiem co się dzieje, co w tym powietrzu lata. Ale! Koniec marudzenia, bo w domu mimo choroby smutno nie jest, wręcz przeciwnie. A będzie jeszcze weselej, bo jutro przyjeżdża do nas na ferie siostra z córeczką i synkiem.

Pokażę Wam mój ostatni "łup" z targu staroci :) Kupiłam go za 20zł. Leżał zasłonięty, między innymi rzeczami, ale moje czujne oko go zauważyło ;P Drewniany wieszaczek do pokoju Agatki. Jest w stanie idealnym. Wymagał jedynie umycia. Teraz czeka na powrót męża (bo on nadal kursuje między Jelenią a Warszawą) i zawiśnie na jednej ze ścian. Na razie jabłka z wieszaczka "podskubuje" żyrafa ;)
Nadal nie dokończyłam kuchenki, którą zrobiliśmy Agacince, bo nie mogę znaleźć odpowiednich uchwytów i gałek. Takie jakie potrzebuję są w Ikei, ale niestety najbliższa jest we Wrocławiu, a teraz wcale nie jest nam tam po drodze. Myślałam, że znajdę w Castoramie, ale nie ma. Chyba, że po remanencie dowiozą więcej nowych rzeczy i uda się co znaleźć. Zobaczymy.


Mam w głowie kilka pomysłów na nowe rzeczy, ale pochwalę się jak będzie czym ;)
A teraz spadamy do lekarza.

Pozdrawiam! :)

środa, 16 stycznia 2013

Z piaskownicy w świat!

Czy przerabialiście już ze swoimi dziećmi etap pytań o wszystko?

Co to? Jak to? Dlaczego? Po co? To podstawowe pytania, które pojawiają się mniej więcej już w wieku dwóch lat. Następne pytania stają się bardziej rozbudowane i niejednokrotnie wprawiają nas w osłupienie. Zapominamy bowiem, że dzieci to mądre istoty o bardzo rozwiniętych rozumkach, oraz z bardzo dobrą pamięcią. Jeśli gdzieś coś zasłyszą, wtedy potrafią myśleć o tym bardzo długo i ni stąd, ni zowąd przywołać z pamięci dane słowo lub sytuację.

Z naszą Agacinką mamy podobnie.

niedziela, 13 stycznia 2013

Tak na zakończenie niedzieli...

... pokazuję Wam jedną z moich półek w kuchni. Powiesiliśmy ją we wnęce, a pod spodem stoi kilkunastoletnia szafka, z tego samego zestawu co moja "witrynka". Ona też idzie do "odświeżenia", ale najpierw (tak jak pisałam wcześniej) muszę upewnić się co mogę, a czego nie. Co zastosować do ich regeneracji i w jakiej kolejności, aby ich nie zniszczyć.Załamałabym się wtedy.

A teraz spadam. Do jutra wieczór jest z nami mój "Luby" ;) i musimy wykorzystać ten wspólny czas na maxa ;)

Buziaki :****

Moje Bolesławieckie łowy :) Uwielbiam je!

Jaka rozbieżność w książkach :P  Nigella contra Dr Dukan ;P


piątek, 11 stycznia 2013

Niewiele...

Niewiele czasu mamy dla siebie w tygodniu. Pobudki są szybkie, często płaczliwe.
- Nie wyspałam się.
- Jesce śpimy.
- Nie chce do psedskola.

Zegar jak szalony spieszy, by godzinę siódmą wskazać. Tobie już tak spieszno nie jest. Powoli, sennie, opornie i ociężale podnosisz się z łóżka. Próbuję włożyć na Ciebie podkoszulek, sweterek, majteczki, rajstopy, a Ty zaczynasz zabawę w marionetkę. Ja Cię stawiam na nogi, Ty się słaniasz. Ja Cię do góry, a Ty w dół. I tak chętnie pobawiłabym się z Tobą, spędziłabym godzinę lub dwie przy tych skokach i łaskotkach, nawet sto razy odkryłabym Cię spod kołdry z krzykiem "A kuku" i powolnie liczyłabym każdy schodek z góry do dołu, potem ulepiłabym z Tobą tego bałwana na podwórku, o którego tak dzisiaj prosiłaś. Stanąłby na baczność, by móc nam potem pomachać na drogę do przedszkola... no właśnie, ale te przedszkole, ale ta moja praca...
Niestety n i e w i e l e czasu mamy, by rano móc nacieszyć się sobą. Poranki w tygodniu są zarezerwowane na szybkie śniadanie, na pospieszne ubieranie się, na niezgrabną kitkę i szamotaninę w foteliku samochodowym. Na szybką wyprawkę w przedszkolu, małego buziaka i... smutne "Pa!". Bo jak możemy się cieszyć, gdy znowu będą nas dzielić długie godziny spędzone oddzielnie? Ja tu, Ty tam. Ja tam, Ty tu. I mimo zapewnień moich, że "Niedługo będę po Ciebie." Ty i tak jakby nie wierząc mi, spowalniasz kroku przy sali zabaw. A ja najchętniej zabrałabym Cię stamtąd i pobiegła na spacer, na taki długi. Zamiast tych ośmiu godzin w obcych murach, osiem godzin w najbliższych ramionach, z dłonią w dłoni, krok w krok. Odpowiadając na wszystkie Twoje pytania, wtórując do każdej wymyślonej przez Ciebie zabawy. I wrócić do domu na ciepły obiad, taki wspólny, bez pośpiechu. I usiąść na kocu pobawić się Duzą Lalą, Maciusiem i Misiem. I ugotować z Tobą tę zupę pomidorową w garnuszku i poczęstować się herbatą z filiżaneczki. Potem w kąpieli gdzie "duzo piany", krzyknąć "Ahoj! Piraci!" i bawić się tak długo, aż skóra nam pomarszczy się od wody. Zakończyć dzień pod kołderką, w objęciach, z książką w ręku, jedną, drugą... aż oczy same zamkną się, a nie zmuszone przeze mnie.

I cały dzień taki bez próśb "Mama choć tu do mnie", "Mama i jobiś? ", "Mama choć coś Ci pokaze". I bez tych durnych odpowiedzi "Za chwilkę", "Niedługo", "Zaraz", "Poczekaj", "Teraz nie mogę". Taki cały nasz, bez świata innego. Tylko Ty i Ja. Tego bym chciała dla Ciebie. Dla mnie.

Niewiele mamy takich dni, by chodź w połowie były tylko dla nas. Niewiele Ci mogę w tygodniu dać. Wybacz. Obiecuję w każdej innej chwili Ciebie mieć na pierwszym miejscu. I żeby ten kurz co opada nieznośnie na meble nas już nie dzielił i ten obiad szybciej się gotował, a czas dla mnie nie ważny był.

Wiem, że mało mamy siebie dla siebie. Tak czuję. Postaram się, by mimo wszystko nigdy nie zabrakło mnie dla Ciebie. Bym była zawsze kiedy będziesz potrzebowała przytulić, pogadać, wypłakać się, pobawić się, przyszyć łatkę do sukienki, pożyczyć korale, bym mogła być na każdym przedstawieniu w szkole, odebrać Cię z dyskoteki, pobłogosławić, przypilnować Twojej córci. Bym była.

Tym wpisem otwieram nową zakładkę Listy do A. (dla Ciebie :*)

poniedziałek, 7 stycznia 2013

Znikające Święta...

Jako, że zaniedbuję bardzo blog w temacie dekorowania wnętrz, postanowiłam podzielić się z Wami moją dzisiejszą przemianą okna. Posprzątałam już świąteczne zawieszki, zdjęłam z parapetu choinkę i pocztówkę świąteczną. Postawiłam natomiast nowo nabyte storczyki i szklane świeczniki. Wyprałam firanki oraz zasłonki i powiesiłam nowe :)



Nic nadzwyczajnego, ale jak to po zmianach, salon się trochę odświeżył i wyszło na plus. Nie wyszło nic nadzwyczajnego, bo jakiegoś najpiękniejszego wystroju salonu nie mamy, ale jak same wiecie dom jest wynajmowany i jakoś nie chwapi nam się, aby "wkładać" pieniądze w nie nasze, więc kombinuję z tego co jest. Meble i tak są nasze, zresztą tak naprawdę wszystko co wewnątrz jest nasze, ale gdyby to był mój dom - uwierzcie, było by tu zupełnie inaczej.

Wracając do tematu. Nie wiem jak Wam się podobają firanki, ale powiem Wam jak je zrobiłam. Są to najzwyczajniej w świecie najtańsze firanki z IKEA, za bodajże 15zł. Skróciłam je, bo są dość długie (skracanie nie wyszło mi zbyt równo, ale nie widać mocno ;P). Materiałem, który został po skróceniu "oplotłam" firanki, robiąc z nich ozdobę. Wszystko poprzyczepiałam starannie szpilkami i wuala! :D
Jeszcze jutro muszę nieco poprawić, ponieważ zostawiłam po bokach miejsce na zasłonki, ale chyba z nich zrezygnuję. Dziś już nie miałam czau na poprawki, ponieważ robiłam wszystko, łącznie ze zdjęciami, na szybko, maksymalnie wykorzystując cierpliwość swojej córki, która już zmęczona chciała iść się kąpać.

Do moich najbliższych zakupów musiałam dopisać firanki do kuchni oraz porządny obrus na stół i ławę, bo tego i brakuje już od dawien dawna. Chociaż na stolik kawowy mam bardzo duże i solidne plany, ale potrzebuję dużo czasu i trochę poszerzenia wiedzy na ten temat. Oczywiście efektami się pochwalę (jeśli będą udane, he he).

Życzę Wam spokojnej nocy i przesyłam uściski!

niedziela, 6 stycznia 2013

Śniadania na TAK!

Nowy folder (2)Jedno jajko, trochę mleka, szklanka mąki, łyżeczka proszku do pieczenia. Siadamy na blacie, miskę stawiamy między nogi i mieszamy do uzyskania jednolitej masy. Na koniec dodajemy starte jabłko. Na drugim planie rozlane mleko na blacie, rozsypana mąka na podłodze, zaschnięta masa na rajstopach... To nic!

Nowy folder (2)1 Nowy folder (2)2


- Co zjemy na śniadanie? Chcesz placki?

- Tak.

- To idę, zrobię.

- Ja tes.

...

I buzia jej się nie zamyka. Nie dlatego, że je. Nie, nie. Dopiero jesteśmy w trakcie robienia. Ona tyle gada. Każda czynność skomentowana. Mnóstwo pytań. Retoryczne, otwarte i zamknięte. Pełno ochów, achów, westchnień. Śmiech i zachwyt.

- Mama, co to?

- Jajko zółte?

- Tutaj lać? Udało sie mi!

- Telaz mleko? Lubie mleko. Mleko jest białe.

- Mamo, a co to?

- No faktycnie!

- Gotujemy!

- O! Lozlało sie. To nic. Nic sie nie stało.

- Dziękuję za pomoc Mama. (tu wymiękłam)

A potem siadamy. Nie przy stole. Przed telewizorem, na kanapie. Niehumanitarne i nieestetyczne. Ale nie o to chodzi, by robić wszystko według panujących zasad dobrego wychowania, kulturalnego jedzenia, zasad BHP i savoir-vivre'u. Jesteśmy w domu, jest nam z tym dobrze. Najważniejszy dla nas teraz jest ten wspólny, dobry czas.

DSC_0465


A potem pójdziemy na spacer. Zimno jest i pada deszcz, ale po co są kalosze i kaptur przy kurtce? A za tydzień może wybierzemy się na rynek obejrzeć "światełko do nieba" z okazji XXI Finału Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy? Agacinka na pewno będzie szczęśliwa, bo od Sylwestra "icherki" (fajerwerki) nadal wywołują u niej ogromne emocje. Swoją drogą WOŚP pamiętam już od najmłodszych lat i prawdę mówiąc teraz kojarzy mi się właśnie z dzieciństwem. Fajnie, że teraz moja córka może być świadkiem tego wspaniałego wydarzenia. Kiedyś na pewno spełnię swoje marzenie, by uczestniczyć w zbiórce pieniędzy dla WOŚP. Zapiszę wtedy też Agacinę i razem będziemy chodziły po mieście rozdając czerwone serduszka, które następnie każdy nowy właściciel będzie dumnie nosić na odzieży :)  Kiedyś na finał WOŚP pojedziemy do Warszawy, albo Krakowa :) "No pewnie ze tak!" (jak to mawia Agatka ;)

sobota, 5 stycznia 2013

W magicznym pyłku świątecznej aury...

Obrazek


Święta spędzaliśmy na Mazurach. Na ten wyjazd zapakowaliśmy wyjątkowo mało rzeczy.  Agatki bagaż jak zwykle był największy. Natomiast tak jak się spodziewałam, pół zawartości szafy Agatki zapakowanej w walizce, została nietknięta ;) Nigdy nie mogę się zdecydować co dla niej wziąć, dlatego robię duże "zapasy" ubrań. Same zestawy robię chwilę przed ubieraniem. Z doświadczenia wiem, że jak sobie zaplanuję , to rzadko się wszystko sprawdzi. A bo to zupa kapnie na dopiero co założoną bluzkę, albo mazak pośliźnie się i zatrzyma dopiero na spodniach, albo najzwyczajniej w świecie danego dnia pogoda nie współpracuje z naszymi planami. Wtedy przygotowane wcześniej zestawy i tak muszę modyfikować.

Na ten rok nie miałam pomysłu na kreację Wigilijną Agaciny i tę właściwą znalazłam w ostatnim momencie. Na szczęście ciocia M. w dzień następny jechała do centrum handlowego i przy okazji zrobiła nam przysługę i kupiła ową sukienkę, bo u nas "w mieście" H&M brak. Przyznam szczerze, że oprócz Zary, to żadna firma w tym roku nie wykazała się wyjątkowa inwencją twórczą na temat eleganckich sukienek dla dziewczynek. Patrząc na niektóre dostępne egzemplarze zastanawiałam się, jak można w ogóle coś takiego okropnego uszyć dla dziecka. Mój budżet na tegoroczne święta był mocno ukrócony, dlatego musiałam wybierać z rzeczy dość tanich, dlatego Zara odpadała. Zaś cena (39,90zł) za złotą sukienkę H&M, wydała mi się dość przystępna. W Reserved kupiłam białą koszulę w delikatne ciemnoszare wzory za 39,90zł, a w secendhand'zie czarne leginsy za 5zł. Reszta ubrań, które założyłam Agatce były nabyte wcześniej. Tak więc w tym roku cały "modowy" świąteczny tydzień wyszedł dość tani :)

DSC_0022 Nowy folder


Święta w tym roku były dość wyjątkowe. Na pewno wyczekiwane pod względem spotkań z rodziną i możliwością spędzenia tylu dni z Tatusiem. Choinkę w tym roku ubieraliśmy dopiero na Mazurach u Babci. Zaczęliśmy z samego rana w dzień przed Wigilią. Agatka była tak zafascynowana, że nawet nie zawracałam jej głowy zmianą piżamy na dzienne ciuchy. Nie obyło się bez małej bombkowej kraksy, ale przyjęliśmy to za dobry znak :)

DSC_0016 DSC_0018 DSC_0020


Święta były czasem, w którym wreszcie mogliśmy beztrosko i przede wszystkim razem spędzić czas. Tata przyjechał po nas dopiero w dzień przed wyjazdem, więc w domu ani ja ani Agatka nie miałyśmy za bardzo czasu, by się nim nacieszyć. W piątek jeszcze pracowałam, potem robiłam ostatnie świąteczne zakupy, wieczorem ostateczne pakowanie i w sobotę rano wyjazd. Dopiero Wigilia złączyła nas w spokojnym, szczęśliwym, wspólnym uścisku. Przy kolacji, zaraz po barszczu z uszkami Agatka zasnęła w moich objęciach. Nie pomogły wspomnienia o nadchodzącym Mikołaju, wręcz przeciwnie, miałam wrażenie, że to z jego powodu Agatka tym bardziej zamykała powieki do snu (w kwestii wyjaśnienia: Agatki dobre zdanie o Mikołaju zmieniło się zaraz po jego wizycie w żłobku). Mimo, że Aga zasnęła, Mikołaj (czyt. Tata) stwierdził, że skoro się już przebrał to rozda prezenty reszcie rodziny i zniknął zostawiając Agatce miłą niespodziankę pod choinką (ba! nawet kilka). Po godzinnej drzemce Agaciny rozszaleliśmy się na kanapie. Figlom i śmiechom nie było końca. Tata tak nas wykończył, że nawet Agatki późna drzemka nie przeszkodziła jej w ponownym szybkim pójściu spać.

DSC_0064 DSC_0092 Nowy folder1DSC_0110 DSC_0201


Następne dni minęły nam na odwiedzaniu bliskich. Gdy towarzyszyły nam dzieci mojego brata i siostry, mieliśmy okazję z Tatą zobaczyć, jak bardzo Agatka potrzebuje rodzeństwa. Sami staramy się o nie już od kilkunastu miesięcy, ale jak na razie Agatka pozostaje nadal jedynaczką. Oby ten stan zmienił się jak najprędzej... Tego życzymy sobie w 2013 roku.

DSC_0166


DSC_0340

czwartek, 3 stycznia 2013

... po przerwie :)

Minęło, jak z bicza trzasnął. Szybko i intensywnie, ale za to przyjemnie i sympatycznie :) Mowa oczywiście o świętach :) Nie będę się rozpisywać, bo dziś chciałam Was przeprosić, a przede wszystkim Beti, że nie dotrzymałam słowa i nie odpowiedziałam na pytanie z przedświątecznej zabawy "Co zrobisz, by tegoroczne święta były bardziej magiczne?". Nie zdołałam. Zabrakło mi czasu. Postanowiłam jednak chociaż w małym stopniu spełnić zadanie. Odpowiem jednak na pytanie "Co zrobię, by rok 2013 był lepszy niż poprzedni".

 Otóż moja odpowiedź brzmi: wszystko ;P ha ha!
Żartuję.
 Oczywiście postaram się przede wszystkim patrzeć na świat bardziej optymistycznie. Postanawiam nie marnować czasu, spędzać go bardzo mądre i intensywnie. Spędzać więcej czasu na świeżym powietrzu, jak najczęściej zabierać Agatkę na spacery. Postanawiam zacząć bardziej dbać o swoje zdrowie i dietę. Postaram się wykonywać wszystkie zaplanowane sprawy, nic nie odkładać na później. Postaram się w pracy dać z siebie wszystko.
Postanawiam w każdej możliwej sekundzie spędzonej z moim mężem i córką pokazać im jak bardzo ich kocham i jak mocno mi na nich zależy (z tym się wiąże mnóstwo innych postanowień ;).
Postaram się być lepszym człowiekiem. Bardziej wyrozumiała i pomocna.

Zazwyczaj wszystkie moje postanowienia noworoczne idą w zapomnienie już po pierwszych dniach nowego roku. Teraz postaram się, by przynajmniej ich część była zawsze przestrzegana.
Taką listę zaczęłam sobie układać w głowie już w czasie świąt. Realizować zaczęłam os Sylwestra. Co nie co mi się udaje :) Przede wszystkim Nowy Rok napełnił mnie bardzo dużą werwą. Mam niespotykanie dużo pomysłów, energii, sił i chęci na działanie. Chciałabym, aby ten rok był naprawdę lepszy niż poprzedni. 2012 był dla nas niesprawiedliwy i wyssał z nas wszystkie soki. Zwłaszcza pod koniec. Mimo, że nie wierzę w przesądy, to jakoś strasznie nie mogłam się doczekać, kiedy pożegnamy stary rok. I niby nic, bo przecież pierwszy stycznia każdego roku, to taki sam dzień jak każdy inny. Przecież w naszym życiu nie następuje kasowanie pamięci roku poprzedniego i wszystko nadal toczy się takim samym rytmem, kolorem, zapachem... A jednak podświadomie przygotowujemy się na nowy etap. To dziwne, ale bardzo przyjemne uczucie. Zupełnie jakby ktoś dawał nam nową szansę. Ja chcę ją wykorzystać jak najlepiej się da.

Także witam Was w Nowym Roku i przesyłam Wam swoją pozytywną energią - póki ją mam ;)

A oto moje kochane Mikołajki, w których gościliśmy przez święta :)