"Rozgościłyśmy się". Na telefonie gorąca linia. Przyjaciele dowiozą mi materac i śpiwór. Jak dobrze ich mieć.
Morfologia i mnóstwo innych badań. Kroplówki jedna po drugiej. O 20:00 Agatka zmęczona zasypia. O 22:00 zaczyna drżeć tak mocno, że nie mogę tego powstrzymać. Tata dzidzi z łóżka obok wzywa pielęgniarkę. Mierzenie temperatury. 36,8°, za kilka sekund 37,7°. W ciągu minuty temperatura wzrosła do 39°. W międzyczasie Agatka dostała czopek. Nie pomagało. Leki dożylne. Bez zmian. Agatka cała w dreszczach. Zaczyna płakać. Mimo, że przykryłam ją kocem, kołderką, szlafrokiem i ogrzewałam pocierając, to i tak nic nie pomagało. Kroplówka. Po kilkunastu minutach dreszcze przechodzą. Odkrywamy Agatkę, żeby ochłodzić ciałko. Temperatura praktycznie stała w miejscu. Przez kolejną godzinę Agatka nie spała tylko patrzyła się w sufit. Potem zmęczona zasnęła. Około 24:00 położyłam się i ja. Z zaśnięciem miałam niemały problem. Następnego dnia kolejne badania. Po śniadaniu koleżanka wymieniła mnie na dwie godziny, żebym mogła lecieć do domu wziąć prysznic. Potem dwa dni byłyśmy same. Tomek nie mógł do nas wrócić.
Dziś jesteśmy już w domu. Diagnoza przy dzisiejszym obchodzie: salmonella, ale mogłyśmy wrócić, bo stan zdrowia jet na tyle dobry, że antybiotyki tylko by przedłużyły obecność bakterii. Przynajmniej tak powiedziała Pani lekarka. Zobaczymy. Wyszłyśmy przeziębione. Teraz czeka nas kuracja domowa. Na pewno przyjemniejsza niż szpitalna.
Od 2 dni naszą Jeleniogórską ziemię okrywa śnieg. Najgorszy był chyba ten poranek, kiedy Agatka zobaczyła, że leży śnieg. Jej płacz i prośby o wyjście na dwór były okropne :( A gdy dziś powiedziałam, że wracamy do domu, jej reakcja była świetna. Ubrana jeszcze w piżamę zaczęła zakładać buty kwitując: "Idziemy na śnieg" :)
Zima wywiązała się znakomicie zasypując nas śniegiem na pierwszy dzień grudnia. Niestety nam się nie udało przywitać godnie grudnia. Widząc dziś Wasze blogi smutek spotęgował. Jednak nie zamierzam się poddać. Jutro od samego rana zaczynam wdrażać moje wcześniejsze plany :) Muszę tylko zmienić plany na kalendarz. Potrzebuję szybkiego rozwiązania. Na pewno nie skorzystam z gotowców typu bombonierka ;P ale muszę wykazać się nie lada kreatywnością, żeby kalendarz był gotowy na jutrzejsze popołudnie.
I znowu pracy mam mnóstwo. Jeszcze nie rozpakowałam wszystkich rzeczy z bagażu szpitalnego. Muszę wszystko poprać.
Miałam Wam w krótkiej notatce napisać co u nas, a wyszło jak zawsze ;)
Jak się ogarnę, to muszę nadrobić blogowe zaległości. Jestem taka ciekawa co u Was. A już w szybkim przeglądzie widziałam, że nie próżnujecie :)
Pozdrawiam!
O rany! My juz dwa razy lezelismy z misiem malym w szpitalu wiec jak czytalam Twego posta to wlos mi sie jezyl :-/ Wspolczuje, ale dobrze, ze macie to juz za soba :-) Duzo zdrowka dla malej cudnej iskierki i powodzenia z tym kalendarzem :-) tule mocno :-)
OdpowiedzUsuńDziękuję :*
UsuńO jej !!! Wiem co to leżeć z dzieckiem w szpitalu, to koszmar... dobrze, że już w domku jesteście... aż mi się serce kraja jak to czytam...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i wszystkiego dobrego życzę!
Ps. moja mama chorowała na salmonellę, w tydzień chyba z 15 kg schudła, straszne to było!!!
no naprawdę salmonella wykańcza strasznie organizm. Na szczęście Agacinka nie schudła mocno, ale się trochę wymęczyła. Dziękujemy za życzenia :*
UsuńStrasznie to przykre co napisałaś i wiem jak się bałaś,bo moją córkę w zeszłym roku latem złapał jakiś wirus i oprócz gigantycznej gorączki,z którą nie radziły sobie żadne środki przeciwgorączkowe żadnych innych objawów. Najważniejsze,że najgorsze za Wami,że jest już ok i że jesteście w domku.W takiej sytuacji nie myśli się o dekorowaniu domu a o ratowaniu dziecka więc jesteś w pełni usprawiedliwiona i pamiętaj,że bez tej całej świątecznej otoczki,dekoracji,pierdół świat się nie zawali.Zawsze możesz nadrobić prezentem na Mikołaja ;))
OdpowiedzUsuńŚciska Was dziewczyny i nie dajcie się już choróbskom :****
Oczywiście, że tak :) Wracamy już do psychicznego spokoju, bo łapnęło nas przeziębienie, ale to już pryszcz ;)
UsuńOkolice Świąt BN zawsze są dla nas trudne. Przypuszczam, że nie tylko dla nas. Ja nie lubię się poddawać dlatego zawsze biorę się z losem za barki i idę na przód, zwłaszcza teraz kiedy mam Agatkę, to jakoś inaczej człowiek do tego podchodzi...
Współczuje. Dobrze, że macie to za sobą. A opóźnieniem w dekoracjach się nie martw, zdążymy się przygotować Kochana.
OdpowiedzUsuńOczywiście :) Również pozdrawiam! :)
UsuńDzielna Agatka, dzielna Mama...
OdpowiedzUsuńcieszę się, że wszystko dobrze się skończyło...
raz w życiu nasz Po była tak chora, że nikt nie wiedział co jej jest... kilka lekarzy, i żaden nie umiał postawić diagnozy... coś okropnego, więc mogę wyobrazić sobie jak Wam było ciężko...
a na dekoracje przyjdzie czas :)
:*