Było mnóstwo ludzi. Tłumy niesamowite! Duszno, ciasno, głośno, drogo. Chociaż i tak dzisiaj wspominam milej niż wczoraj.
Pewnie co drugi bloger(ka) opisze swoje emocje z Hush. Już zauważyłam na facebook'u i innych, że słowom uznania, emocjom i wspomnieniom nie ma końca. Nie wiem jak opiszą to inni ja mam mieszane uczucia, a wręcz jestem nieco zawiedziona.
Już na skrzyżowaniu przy wjeździe na parking zauważyliśmy, że ludzi wjeżdża dość sporo. Wjeżdżamy i my. Organizacja i oznaczenie dojścia na targi bardzo dobre, zero problemu ze znalezieniem odpowiedniego piętra i miejsca. Jednak jak już weszliśmy na główną salę, to szczerze mówiąc po pięciu minutach mi się odechciało. Tłumy takie, że trzeba było trzymać się za ręce, żeby się nie pogubić. Gdy tylko pierwsze próbowało zerknąć na którekolwiek stanowisko, drugie się już gubiło. Stoiska były tak oblegane przez gapiów i potencjalnych klientów, że dostać się i spokojnie zobaczyć cokolwiek było nie lada wyzwaniem. Małe odległości pomiędzy stanowiskami nie ułatwiały sprawy. Nie lubię takich sytuacji, kiedy usilnie muszę przepychać się z innymi przepraszając tłumy aby dostać się do celu. Tata T. też nie był zachwycony więc większość sali przeszliśmy zerkając tylko na to co dostępne dla oka bez zatrzymywania się, bo to groziło staranowaniem. Współczuję kobietom w zaawansowanych ciążach, a było ich tam naprawdę bardzo dużo. Nie wiem też, czy ilość ludzi, czy to brak klimatyzacji był powodem strasznej duchoty.
Gdy doszliśmy na dziecięcy dział, który był moim głównym celem, Tata zabrał Agacinkę na lody, żebym ja mogła sobie spokojnie obejść bez zamartwiania się o moich towarzyszy, a oni bez nerwów odpocząć w spokojniejszym miejscu. Potem wrócili na przymiarki ;) Praktycznie przy każdym stoisku spotkałam się z bardzo miłą obsługą właścicieli firm lub ich przedstawicieli. Opowiadali o swoich produktach, o wykonaniu ubranek, tudzież innych produktów, odpowiadali na pytania, dzielili się wrażeniami. Wszystko z uśmiechem na twarzy, z ciepłem w głosie.
70% marek była mi już znana dużo wcześniej, jednak moje największe odkrycie tego dnia to firma Grain de chic. Założycielki tej firmy zakochane w Paryżu przenoszą modę z najmłodszych ich mieszkańców do Polski. Sukienki, tuniczki, bluzeczki - rewelacja. Zakochałam się. Jeszcze na to lato planuję kupić Agatce przynajmniej dwie sukieneczki z ich kolekcji. Agatka po otrzymaniu od Pani ulotki, na której w roli modelki jest jej córka stwierdziła "To moja kolezanka!" :)
Podeszłam do większości stanowisk (w dziecięcym tłumy były duuuużo mniejsze), nawet jeśli znałam firmę z internetu postanowiłam sprawdzić jakość, rozmiary etc. Jest kilka firm, którymi się zawiodłam. Reklamowane są na blogach i innych stronach z mega rozmachem, a jednak moim zdaniem większość ich produktów nie warta jest takich cen. Lekko znudzona szarymi dresowymi formami kierowałam się bardziej ku kolorom, ale kolorowego nic nie kupiłam prócz gumek i spinek Kollale ;) Z Kollale to natomiast u mnie jest tak, jak z chlebem w sklepie spożywczym - produkt obowiązkowy. Gumki są bardzo wytrzymałe i to sobie najbardziej cenię. Nienawidzę pękających, urywających i strzępiących się gumek do włosów. I mimo, że cena jak za akcesoria do włosów nie jest mała, to jednak z biegiem czasu okazuje się, że z całego pudła spinek i gumek to Kollale są najbardziej warte swojej ceny.
Kids on the moon. Mam z nimi ciekawą historię. Z całego asortymentu, przeglądając stronę www, podobało mi się tylko kilka rzeczy. Do wczoraj. Okazało się bowiem, że podoba mi się wszystko ;) Najbardziej kombinezon, który spodobał się też i Tatusiowi i Agatce. Szybka przymiarka, wybór koloru i mamy go w swojej szafie! :) Kostium prawidłowo powinien być z nogawką 3/4 , ale ja wzięłam o rozmiar większy i teraz Agatka ma nogawki do kostek, a w następnym roku będą takie jak przewidział projektant ;)
Miałam też okazję porozmawiać z bardzo miłą Panią z Uszyto dla... Byłam zachwycona jej ubrankami. Niestety Agatka, która nienawidzi przymierzać ubrań pozwoliła na tylko jedną przymiarkę sukienki, która nie leżała na niej zbyt dobrze i resztę musiałam sobie odpuścić. Zostają mi więc zakupy on-line ;)
Wszystkich stanowisk nie będę opisywać, na pewno temat Hush będzie jeszcze długo na językach to dowiecie się od innych. Poza tym ja zaliczyłam całe targi jako zwykły klient. Nie mam i nie zawierałam głębszych znajomości ze sprzedawcami. Nikomu nie mówiłam, że prowadzę blog. Nie jestem nawet idealnym klientem dla nich, bo nie stać mnie, by od każdego z nich z każdej kolekcji kupić cokolwiek. Nie oszukujmy się, wszystkie firmy, które były na Hush ceny mają dość wygórowane. Ja już nieco oswojona z cennikami nie wzruszałam się tak mocno metkami, natomiast Tata T. był w wielkim szoku, gdy słyszał, że za sukienkę, czy spodenki (dla Agatki) ma zapłacić 110-160zł. W dodatku z tego co zauważyłam, to żadna z prezentujących się firm nie miała reklamówek ani toreb do pakowania swoich produktów klientom, jak dla mnie to skandal. Ludzie chodzili z zakupionym towarem w ręku. Nie mówi to najlepiej o szacunku producenta do klienta...
Ogólnie powiem tak: taki szaraczek jak ja mógł sobie tylko w większości pochodzić i popatrzeć. Ewentualnie zakupić jedną czy dwie rzeczy z przygotowanych 250zł na wydatki targowe. Zadowolona jestem z faktu, że wiem teraz jaką jakość prezentują firmy i wiem, że na niektóre z nich warto wydać te 120zł/szt.
Jednak jednogłośnie całą trójką mówimy, że najprzyjemniejszą częścią tego wyjazdu był czas spędzony na trybunach stadionu :) Wybierzemy się tam jeszcze raz, ale wtedy, kiedy będzie faktycznie cicho i spokojnie ;)

